Wojna na barykadach

Rząd turecki utrzymuje, że na południowym wschodzie kraju walczy z terrorystami z PKK. Tylko skąd mieliby się wziąć Ci terroryści ? Gdyby wróżyć z powiewających flag i wymalowanych sprayem napisów na murach, wojska rządowe walczą tutaj nie tylko z PKK, ale i z YPG, YPJ, YPS, HDP, KCK i z kim tam się jeszcze da. To cały przekrój kurdyjskiej partyzantki, kurdyjskich partii politycznych i kurdyjskich milicji w Turcji oraz Syrii. Od samoobrony, przez górskie oddziały po partię komunistyczną. A jak jest naprawdę w jednym z miast, w których trwa rebelia? Formacje i organizacje wypisane na murach, nawet gdyby liczyć je z osobna musiałyby wnosić odczuwalny wkład w powstanie. Tymczasem tutaj walczy góra stu, a prawdopodobnie i mniej bojowników, w większości miejscowych Kurdów. W normalnych warunkach zostaliby zmieceni z powierzchni ziemi przez wielokrotnie liczniejsze i nieporównywalnie lepiej wyposażone wojsko tureckie. Jednak w świecie wąskich uliczek jednego z wielu kurdyjskich miast na wschodzie kraju, granicznym z Syrią Nusaybin nic nie jest takie oczywiste.

Dzień wcześniej byłem przesłuchiwany przez turecką policję. Na samym początku nie zabrakło gróźb i szarpania. Trzy godziny oczekiwania, przesłuchań i zadawania tych samych pytań przez kolejne osoby w pewnym momencie przypominało męczącą tragikomedię, a nie planowe i profesjonalne działania służb. Widocznie to nie były służby. Dzisiaj miałem nadzieję uniknąć wcześniejszego losu. Miałem nadzieję zobaczyć i poznać „terrorystów”.

W gąszczu uliczek Turcji nie ma, trwa Kurdystan

Udałem się do dzielnic, w których według otrzymanych informacji trwa kurdyjska rebelia. W miarę zbliżania się do nich obraz miasta odczuwalnie zaczął się zmieniać. Z każdą kolejną przecznicą ubywało ludzi, w których miejsce przybywało napisów na murach – PKK (Partia Pracujących Kurdystanu), HGP (jej zbrojne ramię), YPG (kurdyjskie milicje w Syrii), HDP (prokurdyjska partia w Turcji) i w końcu YPS czyli tutejsze cywilne milicje (cywilne jednostki obronne w luźnym tłumaczeniu). Najbardziej jednak wymowne było to iż już tutaj, delikatnie w głębi, dosłownie sto metrów od ścisłego centrum nie uświadczyłem tureckiej policji i wojska. Jakby to same napisy wygrały tutaj wojnę. Tureckie wozy patrolują główne ulice, wewnątrz miasta to jednak nie oni rozdają karty. Biorąc pod uwagę strukturą etniczną Nusajbin to Turcja jest bezdyskusyjnym okupantem. Postkolonialna granica nie odzwierciedla narodowej przynależności tego regionu więc nikt nie uśmiecha się na widok tureckich mundurowych. Przy komisariatach i w centrum Turcy są relatywnie bezpieczni jednak w labiryncie wąskich uliczek nigdy nie mogą mieć pewności, że nie poleci w ich stronę seria z poczciwego i niezawodnego kałasza czy może rakieta z równie legendarnego RPG-a.

Tak dalej przechadzając się zabrudzonymi, nierzadko zawalonymi śmieciami bocznymi drogami dotarłem w końcu do granicznego mostu, po którego drugiej stronie zaparkowanych było kilka policyjnych wozów. Takich w pełni opancerzonych na wzór amerykańskich hummerów. Szybko skręciłem w jedną z bocznych uliczek z nadzieją, że nikt za mną nie pójdzie. Odwróciłem się za siebie. Tym razem, w końcu, nikt za mną nie poszedł… po chwili zniknąłem za pierwszymi barykadami i płachtami czując się bezpieczniej niż zwykle aczkolwiek nadal nie będąc do końca pewnym swego. Kolejny raz pozbawiony przewodnika zrobiłem coś mocno ryzykownego. Tak naprawdę przecież nie wiem czy za kolejnym skrzyżowaniem trafię na wojsko czy na bojowników… jak się do mnie odniosą? Taka loteria, forrestowskie pudełko czekoladek. Do tego stopnia miałem, chyba całkiem zdrową w tej sytuacji, paranoję iż dopóki nie wszedłem głębiej dopóty wyglądałem za rogów czy aby na pewno nie jestem na linii strzału tureckiej policji. Słyszałem w końcu, to o czym przecież sam się przekonałem, że Turcy bardzo nie lubią dziennikarzy… po drugie z pewnej odległości nie zdziwiłbym się jakby zbytnio nie dochodzili kto się właśnie tak naprawdę wychylił.

Po przejściu pierwszych barykad otaczająca mnie rzeczywistość zaczęła się coraz bardziej komplikować. Barykady były wszędzie. Na każdym skrzyżowaniu, na prostych drogach, dosłownie wszędzie. Prawie zawsze z każdego punktu można było dostrzec co najmniej dwie barykady, zazwyczaj trzy lub cztery. Często na odcinku dwudziestu metrów były dwie barykady w prostej linii. Poza tym rowy, płachty, dziury w murach, wszystko co bojownikom może ułatwić poruszanie i jednocześnie utrudnić posuwanie się w głąb siłom pacyfikacyjnym. W takich warunkach Turcy nie mogą liczyć na przewagę technologiczną, a na pewno nie w sposób determinujący wynik walk. Drony, helikoptery, samoloty, moździerze, czołgi… to wszystko tutaj będzie miało bardzo ograniczone działanie. Mobilność i ilość kryjówek w tak przygotowanym systemie obronnym jest porażająco ogromna. Czołg nie zmieści się w tutejszych uliczkach poza tym o czym przekonała się już niejedna pancerna pięść takie walki w takim miejscu to zabójstwo dla czołgistów. Helikopter? Tylko nisko nad ziemią, a to proszenie się o powtórkę z Mogadiszu. Zrzut na tyłach kurdyjskich bojówek pewnie mocno zdezorganizowałby ich obronę ale najpierw taki zrzut musiałby być udany. Równie dobrze z takiej akcji mogłyby wrócić same worki. To może lekkie pojazdy bojowe? Tym razem to rowy i barykady kompletnie wyeliminują je z walki. Jedyna możliwość to wkroczenie lekką piechotą i defacto przyjęcie warunków narzuconych przez powstańców. A to oznaczałoby krwawą walkę jak równy z równym. A przecież Turcja nie może przyznać, że kilkudziesięciu bojowników stawia opór wielotysięcznej armii. To byłaby wizerunkowa porażka dla tego państwa aspirującego do lokalnego mocarstwa, które to przecież niedawno rzuciło rękawicę Kremlowi kiedy nad niebem syryjskiej Latakii zestrzeliło rosyjskiego SU24. Z drugiej strony w pobliskim Cizre (Dżizire) i pojedynczych dzielnicach Szirnaku, Diyarbakir (Sur) Turcja od kilku miesięcy nie jest w stanie się uporać z rebeliantami.

Teraz widzicie. Pole walki ewoluuje po obu stronach. To nie tylko rozwój technologii i ogromne nakłady finansowej po jednej, tutaj tej rządowej stronie. Człowiek to bystra bestia. To także przeogromna ilość nowych pomysłów partyzantów, które pozbawiają skuteczności wszelkich nowych zabawek. Tak było, jest i jeszcze długo będzie. Niekończący się wyścig przebiegłości na zasadzie kamienia, papieru i nożyc. A wszystko to doprawione geopolityką i propagandą.

Solidarni

Oczywiście Turcy mogą posłać do boju kilka tysięcy żołnierzy sił specjalnych z kilku kierunków. Ale wtedy doszłoby do rzezi i do ogromnych strat po obu stronach. Pomijam już kompletnie kwestie organizacyjne i koordynacyjne. Tego po prostu już nie dałoby się wyciszyć. Rozłożone w czasie i rozproszone na dużej powierzchni serie morderstw można przykryć ale skoncentrowane w jednym miejscu i w jednym czasie rzezi? Nie da się. Przekonał się o tym nawet prezydent Uzbekistanu – Islam Karimov kiedy pacyfikował w 2005 roku Andiżan. Zgadza się, po latach nikt o tym nie chce pamiętać, pieniądze chcą płynąć ale historia mu tego jeszcze długo nie zapomni. Erdogan nie chce powtórzyć losu Karimova. Prezydent Uzbekistanu jest przyzwyczajony do względnej izolacji, po drugie Uzbekistan nie ma zdolności być nawet lokalną potęga, a co dopiero rozgrywać karty gdzieś wyżej. Natomiast dla Turcji potencjalne międzynarodowe sankcje, tym bardziej skuteczne w obliczu konfliktu na linii Moskwa – Ankara byłyby druzgocące.

Dalej spacerując w krainie rebelii trafiłem do centrum dzielnicy, szerokiej drogi, która teraz pełni rolę centralnego placu. Spotkałem tam grupę około 10 młodych Kurdów i Kurdyjek. Mieli około 18-22 lat, dziewczyny miały odsłonięte włosy i zachowywały się nadzwyczaj swobodnie w porównaniu do reszty Nusajbin i ogólnie Kurdystanu jaki pamiętam sprzed czterech. Wszyscy razem nasypywali ziemię do worków, które wykładali następnie na szczytach około dwu metrowych barykad z obu stron sztucznie stworzonego przez trwającą wojnę placu. Nie było widać między nimi typowej dla kultury islamu, także kultury kurdyjskiej podziału na płeć z patriarchalną, dominującą rolą mężczyzny. To jeden z objawów ideologii jaką PKK (kurdyjska partyzantka) rozprzestrzeniło w świecie buntowniczych Kurdów. Zaszczepienie emancypacji kobiet od syryjskiej Rożawy (syryjski Kurdystan) do gór tureckiego Kurdystanu może mieć znacznie większy wpływ na kształt przyszłości niż dzisiejsze walki. Wojna kiedyś ustanie, ofiary pozostaną tragediami poszczególnych rodzin, a nie całych społeczności. Za to poczucie kobiet o ich ważnej roli w społeczeństwie, wręcz pewnej równości ról, także na polu bitwy ma szansę kompletnie przebudować kurdyjskie społeczeństwo w perspektywie kolejnych lat. A to siłą rzeczy musi zmieniać relacje pomiędzy narodami w tym regionie. Nie, nie oczekuję zobaczyć nagle znanej nam w Europie równości płci w Kurdystanie. Na pewno jednak już teraz widać wyraźne różnice między chociażby Kurdami i Arabami.

Po zapoznaniu się z młodą gromadką zrobiłem im kilka zdjęć jak pracują. Łamanym kurdyjsko – migowym dałem do zrozumienia, że niczyjej twarzy widać nie będzie. Będzie machanie łopata, będzie wożenie taczką, będzie kładzenie worku na barykadzie. To dla ich bezpieczeństwa, turecka bezpieka nie śpi, tylko czeka na głupi błąd, na opublikowanie czyjeś twarzy aby potem ich złapać na mieście jak już jako cywile wyjdą z oblężonego dystryktu. Przecież widziałem takie zdjęcia na komisariacie… Ale to dla mnie żadna strata, te banalne czynności są tutaj wyjątkowo ważne. Przecież bez ich pracy tej rebelii by nie było. Tworzenie barykad jest tutaj tak samo ważne jak strzelanie z karabinów, jeśli nie ważniejsze. Każda barykada, każdy płachta to dla przeciwnika znak zapytania, paraliżująca niepewność. Tych kilkudziesięciu bojowników jest w stanie w takich warunkach kreować złudzenie setek świetnie wyszkolonych żołnierzy. Turcy też chcą żyć, myślicie, że który z nich pierwszy wychyli się zza rogu wiedząc, że kolejna barykada z prawdopodobnie wystającymi lufami znajduje się 10 metrów dalej? To nie są dżihadyści. Instynkt przetrwania musi być silniejszy od bliskowschodniej brawury.

Terroryści, rebelianci

Po chwili na placu zjawia się kilku uzbrojonych ludzi z kilkoma dziennikarzami. Cztery albo pięć kałasznikowów i jeden RPG. Wygląda to raczej na mała pokazówkę niż akcję militarną. Patrolować? Po co skoro tak naprawdę tutaj terrorystami są wszyscy, każdy jest potencjalnym celem tureckiej armii więc w przypadku jakichkolwiek posunięć wojsk rządowych informacja będzie płynąć z jednego końca dzielnicy na drugi w moment.

Okazuje się, że w grupie jest kurdyjska i kurdyjski dziennikarz i dziennikarka, a także lewicowy dziennikarz z Niemiec ze swoim tłumaczem. Zasadniczo mam bardzo mieszane odczucia do zachodnich dziennikarzy, nie o tym jest ten reportaż więc wystarczy, że powiem, że ideologicznym profilem sąsiad zza Odry sam się przedstawił, a poza tym już praktycznie nic nie rozmawialiśmy. Bo po co. Za to z tureckim tłumaczem już jak najbardziej nawiązałem dialog. Delikatnie mi pomógł w wyjaśnieniu kilku spraw.

Podałem już, że bojowników w Nusaybin jest nie więcej niż stu. Według innych, precyzyjniejszych ale niezweryfikowanych informacji jest ich ponad sześćdziesięciu, z czego sześć to kobiety. Ponoć jest dwójka snajperów co oznacza po prostu posiadanie lunet do poczciwego AK, których to samych kałasznikowów jest około pięćdziesięciu. Poza tym piętnaście wyrzutni RPG i około sześćdziesięciu pocisków moździerzowych. Jestem przekonany, że tylko w Nusaybin jest więcej samych opancerzonych wozów policyjnych niż partyzantów. Mimo to nadal to oni kontrolują dwie dzielnice miasta. Zaznaczam jednak, że dane nie są zweryfikowane.

Bojownikom zdjęć decyduję się nie robić. Nie jestem przez nikogo przedstawiony, nikt mnie nie zna. Okej, przywitałem się ze wszystkimi, oczywiście w kurmanżi, dominującym tutaj dialekcie kurdyjskiego ale to za mało. Teoretycznie w najgorszym wypadku kazaliby mi usunąć zdjęcia ale z drugiej strony mogę wrócić następnego dnia i spróbować jeszcze raz. Lepiej zbudować nić zaufania niż tłuc ryzykowanie migawką. Oni też się boją.

Wszyscy mają na sobie kolorowe, żółto – czerwono – zielone chusty typowe dla kurdyjskiej kultury i bojówek. Widać tylko oczy, po których bez trudu można stwierdzić, że są młodzi. Wątpię aby którykolwiek z nich miał więcej niż dwadzieścia kilka lat. Gdybym miał obstawiać zaryzykowałbym, że niektórzy to i tych dwudziestu mogą nie mieć. Chwilę później słyszę, że tu nie ma PKK, nie ma doświadczonych żołnierzy, są miejscowi, którzy w obliczu tureckiej agresji chwycili za broń. Teraz już nie mają wyboru. Nie mają odwrotu.

Sprowokowane powstanie

Jeszcze rok temu kiedy kończyło się oblężenie Kobane przez Kalifat były szanse na porozumienie. Pojedyncze zamachy i incydenty eskalowały napięcia ale nadal nie determinowały przyszłości. Niestety wszystko to się wtedy zbiegało z utratą poparcia dla prezydenta Turcji, Erdogana, dla którego szukanie koalicjanta do objęcia władzy musiało być uwłaczające w jego autorytarnym sposobie sprawowania władzy aspirującym do niedoścignionego i nieskazitelnego tureckiego ideału – Ataturka. Wojna z Kurdami to coś co mogło wytworzyć na początku sztucznego ale z czasem i realnego wroga i zagrożenie na którego bazie Erdogan mógłby jako silny wódz katalizować elektorat. Wystarczyło ich, to jest Kurdów, sprowokować. Gdy cofniemy się pamięcią troszeczkę ponad o rok to doskonale zobaczymy jak Turcja blokowała pomoc dla walczących Kurdów w Kobane i jednocześnie tuż obok przez granice w Tell Abjad i Dżarabulus płynęła pomoc dla bojowników ISIS. Dziwnym trafem wjeżdżające konwoje ciężarówek na terytorium pod kontrolą kalifatu zbiegały się z natężeniem dżihadystycznej ofensywy, której pokłosie mordów i gwałtów płynęło medialną lawiną w świat. W takich realiach odpowiedź tureckiej PKK była tylko kwestią czasu. Kurdowie zostali sprowokowania do antytureckich działań.

Dzisiaj, rok później nie ma to już większego znaczenia. Mimo, że PKK świadoma dysproporcji sama zaproponowała zawieszenie broni to Turcja bezceremonialne je odrzuciła zaostrzając politykę względem Kurdów. Kolejne całkowicie nieuzasadnione mordy i tortury, w dużej mierze na cywilach nie dawały Kurdom wyjścia. Albo będą walczyć albo krok po kroku zostaną do końca spacyfikowani w sposób niewiele odbiegający od metod Państwa Islamskiego kilkadziesiąt kilometrów na południe w Iraku i w Syrii. Sami nie raz powiedzieli i pewnie nie raz powiedzą, że turecka policja jest jak Daesz – bliskowschodnia nazwa IS.

Całe to przedstawienie przemocy i agresji przyniosło skutek. W przedterminowych wyborach AKP Erdogana zdobyła absolutną większość i mogła wrócić do samodzielnego sprawowania władzy. W kraju, w którym przez ostatnie kilka lat zaostrzono cenzurę i ograniczono swobody obywatelskie nie oznaczało to niczego dobrego. Ani dla Turków, ani dla Kurdów. No chyba, że zakładamy iż demokracja to frazes i fasada i Turcji nie jest ona do niczego potrzebna. Wtedy faktycznie obecną turecką władzę należy rozpatrywać z innych perspektyw.

Asajisz, sztab YPS

Wracając jednak pod syryjską granicę do kurdyjskiego Nusajbin z całą ekipą trafiamy do Asajisz co po kurdyjsku oznacza „ochrona”. Zazwyczaj jest to określenie kurdyjskiej bezpieki czy to w irackim Kurdystanie czy syryjskiej Rożawie. Tutaj jednak to po prostu jeden budynek zaaranżowany na sztab dowodzenia. Oczywiście przy mniej niż stu bojownikach nie ma mowy o żadnych realnych, powstańczych strukturach. To jest co najwyżej jakaś forma koordynacji działań grupek aby obrona była możliwie najefektywniejsza. Wewnątrz na ścianach zwisają plakaty z YPG i wizerunkami Odżalana – lidera kurdyjskiej PKK, który od wielu lat znajdujący się w tureckim więzieniu jest dla Kurdów symbolem walki o wolność i twórcą dominującej ideologii  i systemu polityczno-ekonomicznego w Rożawie.

Odbyłem przez tłumacza krótką pogawędkę z prawdopodobnie dowódcą, wyjaśniającej mu kim i po co tu jestem co wcale takie proste nie jest. Dowiedziałem się, że dzielnica jest sporadycznie bombardowana za pomocą moździerzy. Nie ma to żadnego militarnego uzasadnienia. Wielu cywili opuściło ją co przy jej stosunkowo dużej powierzchni i gęstości zaludnienia sprawia, że zabicie w ten sposób jakiegokolwiek bojownika graniczy z cudem. Najprawdopodobniej jedynie zniszczy odrobinę czyjś dom i wybije kilka szyb. Szanse, że taki pocisk zrani czy zabije cywila są też stosunkowo niskie. Więc po co? Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest to aby tworzyć terror, utrzymywać społeczeństwo w stałym zagrożeniu, tak aby nikt nie mógł się czuć bezpiecznie. W innej, dużo większej skali widziałem to już na Ukrainie. Taktyka ta może być skuteczna przy odpowiednim działaniu i warunkach jednak zazwyczaj jest tylko nielogicznym i niemoralnym łańcuchem zbrodni, który prowadzi bezcelowego cierpienia ludności cywilnej zwiększając tylko opór i determinację obrońców zamiast je łamać. Na koniec uzyskałem także całkiem przydatną radę aby wyjść z dzielnicy przed zmrokiem i udać się szybko do autobusu, którym dojadę do centrum.

W pewnym momencie wpadło dwóch mężczyzn trzymających trzeciego w kajdankach z workiem na głowie. Słyszę od pozostałych, że to turecki agent. Rozumiem, że wyrok już zapadł. Po improwizowanych schodach z kamieni wciągają go do pomieszczenia obok. Czy to naprawdę agent? Tego się nie dowiem. I tak to nie ma przecież żadnego znaczenia. Nie robię sobie złudzeń. Przyzna się wcześniej czy później. Agentem zostanie bez znaczenia czy nim jest czy nie jest. To nie jest rosyjska bezpieka, która w swoich zbrodniczych działaniach ma swój logiczny i uzasadniony cel. Tutaj przemoc sama w sobie jest nieodłączną częścią pojmowania społecznych zależności.

Oprowadzany po turecko – kurdyjskiej wojnie

Następnie udałem się z jednym z zaangażowanych w obronę Kurdów na dalszą przechadzkę po dzielnicy. Z wyrazistym wąsem w średnim wieku może bez nadmiernego entuzjazmu ale też bez znudzenia pokazał mi kilka zakątków powstańczego Nusajbin. Na ile potrafił mówić i na ile ja potrafiłem zrozumieć na przemian prostym ciut-ciut rosyjskim i możliwie prostym kurdyjskim komunikowaliśmy się. Wyjaśnił między innymi, że nie może się udać poza teren pod kontrolą YPS gdyż wtedy Turcy od razu go aresztują. Z jednej strony jest tutaj wolny, z drugiej jest więźniem tego maksymalnie jednego kilometra kwadratowego.

Przedzierając się dalej przez barykady i płachty wąskimi uliczkami mój przewodnik wskazuje na biegające wokoło dzieci i krzątające się kobiety. Wypomina tureckiej propagandzie, że ta trzyma się wersji, że tu nie ma żadnych cywili i Turcja walczy wyłącznie z terrorystami z PKK. Wszędzie PKK. Słowo „Kurd” nie przechodzi tureckim mediom przez gardło. Jest to typowa taktyka współczesnych wojen, w których należy zdehumanizować wroga. W końcu zabicie Kurda jest zabójstwem, za to eliminacja terrorysty już obowiązkiem, prawda? Po terroryście nikt przecież płakać nie będzie. A może… na pewno nie w Stambule czy Ankarze.

Wchodzimy do pomieszczenia w jednym z domów. Na ścianie wiszą plakaty ze zdjęciami zabitych partyzantów. Szachidzi. Tak nazywa się męczenników w Islamie. Wskazuje na jeden z plakatów. Mówi, że to jego brat. Zginął gdzie indziej ale też walcząc z Turcją. Po wyjściu zwraca uwagę na mury. Na nich nie brakuje napisów z kurdyjskim Sz (S z ptaszkiem od dołu). To skrót, oznacza szachida.

W końcu się żegnamy. Odwiedzam jeszcze centrum dzielnicy gdzie poprawiane są barykady. Obserwuję ten przedziwny dla świata Islamu damsko-męski kolektyw. Ciekawe czy i jak długo przetrwa? Opuszczam dzielnicę zgodnie z radą. Hop przez drugi most i w boczne uliczki tak do drogi gdzie jeżdżą autobusy. Technologia – mapy offline i GPS tradycyjnie okazały się bardzo przydatne.

Pokojowe rozwiązanie?

Na koniec odwiedzam siedzibę prokurdyjskiej partii HDP. Tam spotykam się z poleconym mi lokalnym politykiem. Według niego pacyfikacja Nusaybin rozpocznie się za kilka dni, w piątek 22 stycznia, wraz z rozpoczęciem zimowych ferii kiedy zostaną zamknięte szkoły. Dopytuję czy posiada dobre źródła. Na bliskim wschodzie odpowiedź twierdząca nie jest pewnikiem ale sprawia wrażenia pewnego swoich politycznych źródeł. Nie muszę mu wierzyć, za kilka dni się przekonam się czy miał rację.

Pytam się co myśli o PKK (Kurdowie wymawiają PekeKe).

  • Tu nie ma PKK, są lokalne milicje, może 50, może 100 osób łącznie, nie więcej. Turcy tylko w Dżizire mają 20 tysięcy sił, może niedługo część przerzucą tutaj ale na razie nie potrafią tam przebić przez kurdyjskie barykady.
  • Jakieś pokojowe rozwiązanie konfliktu?
  • Straciliśmy nadzieję.

Dowiaduję, że jutro może Turcja otworzy granice z Irakiem. Może w końcu będę mógł ruszyć dalej. Mehmet też ma nadzieje, sam chce odwiedzić Rożawę. Na sam koniec kolega obok puszcza mi film na którym Turcy katują kurdyjskich chłopców. Mówi, że to Daesz – Państwo Islamskie, początkowo tak to zrozumiałem. Ale po dwóch, trzech próbach wyjaśniania mi w końcu załapuję. Tu chodzi o to, że Turcja jest jak Daesz, tak samo traktuje ludzi. Faktycznie, film jest przerażający. Dorośli mężczyźni pastwiący się nad maksymalnie czternastoletnimi, a pewnie i młodszymi chłopcami. Bliskowschodnie standardy nie przestaną mnie przerażać.

Doskonale rozumiem, że wojny nie są czarno białe ale w tym konflikcie nietrudno wskazać tego gorszego. Bo lepszych na wojnach nie ma. Azadi! Wolność.