Turecki punkt widzenia

„Wielka ucieczka”

W Kurdystanie zostawiliśmy za sobą z Tomkiem dużo smrodu. A to ja pokazywałem rebelię jako powstanie zmarginalizowanych Kurdów z biednego południowego-wschodu Turcji, a nie jako krwiożerczych terrorystów, a to Tomek pokazał zniszczone i rozgrabione Silopi, a to razem prawie zostaliśmy postrzeleni w Diyarbakir. Mówiąc inaczej przegięliśmy grubo pałę i należało się w miarę sprawnie ewakuować. Tureckie działania przypominają odrobinę realia Drugiej Wojny Czeczeńskiej. Był to konflikt bardzo skomplikowany z wyraźnym odcieniem czeczeńskiej wojny domowej, w której to Kreml dyktował warunki odpowiednio wkraczając do walk wspierając jedną ze stron – nową opozycję pod wodzą Achmada Kadyrova. Jednak to co nas tutaj najbardziej interesuje to zakulisowe działania Rosji i jej stosunek do mediów. W tamtej wojnie Moskwa dokonała czystek etnicznych na ogromną skalę burząc wioski i budując brutalne w swojej istocie obozy filtracyjne. Nie wnikała za bardzo czy ktoś walczył z bronią w ręku czy nie. Ilość zbrodni wojennych z tamtego czasu była przerażająca. Cała sztuka polegała na skutecznym wyciszaniu w mediach tego co się naprawdę działo w Czeczenii. Zachodnim dziennikarzom należało utrudniać pracę i w najgorszym wypadku wyrzucać ze strefy konfliktu, a niepokornych miejscowych należało zastraszać albo zabijać. Proste metody ale jakże efektywne. Tak efektywne, że Turcja zaadaptowała je do swoich realiów. No i musieliśmy wyjechać z Kurdystanu, a najlepiej i z Turcji…

Tomek zdecydował się polecieć do Izmiru i dalej promem do Grecji. Za to ja już miałem gotowy plan B, mianowicie chciałem wrócić na Kaukaz skoro do Syrii i tak bez dużych pieniędzy nie dostałbym się. Więc czekała mnie droga przez góry nad wybrzeże i stamtąd do Gruzji. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem, że w Erzurum panują w ciągu dnia temperatury rzędu minus 15 do minus 25 stopni… Dodatkowo okazało się, że droga na noc z powodu opadów śniegu zostaje zamknięta i do rana zostałem uziemiony w Bingolu, mieście jeszcze w Kurdystanie ale zamieszkanego już przez Kurdów mówiących silnym dialektem o nazwie Zazaki. Niby nadal byłem w stanie coś powiedzieć i coś zrozumieć ale poziom komunikacji był już zdecydowanie niższy niż jak to było przy okazji Kurmanżi. Przenocowałem w meliniarskim hotelu za 30 złoty i z rana ruszyłem dalej.

Z Erzurum ruszyłem stopem w kierunku Rize. Pogoda była znośna, całkiem słonecznie, miałem nadzieję wcześniej lub później złapać coś dalej i uciec od zimy. Wiedziałem, że po zajściu słońca czeka mnie spadek temperatury o co najmniej 10 stopni, a to byłoby już dla mnie realnie niebezpieczne. W ośnieżonym otoczeniu machając na jedno auto na pięć, a czasem i dziesięć minut w końcu zatrzymał mi się imam. Jako, że porozumieć się ze sobą zbytnio nie mogliśmy to imam puścił mi piosenki o islamie po angielsku. Więc słuchając, że „Islam jest religią pokoju”, „nie tyka terroryzmu”, i że „nie ma boga oprócz Allaha” tak sobie jechaliśmy wśród białych gór. Przy wychodzeniu z auta otrzymałem od niego chleb, który wyjątkowo przyjąłem i skonsumowałem z polską konserwą.

Następnie sytuacja zaczęła się drastycznie pogarszać. Obserwując zachodzące słońce rozmyślałem nad możliwy rozwiązaniami.  Namiot odpadał przy takiej temperaturze, trzeba będzie pójść do ludzi i u nich przenocować. Nikt mi przecież nie odmówi w takich warunkach. Nie lubię z takim pragmatyzmem i wyrachowaną kalkulacją podchodzić do gościnności ale niestety, zima rządzi się swoimi regułami.

Nie ma tego złego…

Na moje szczęście jednak pojawił się autobus, na który rzecz jasna machnąłem i wskoczyłem. W ten sposób dojechałem do Ispiru, miasta w 2/3 drogi, które już miałem okazję odwiedzić w letniej porze przed czterema laty. Gdy siadałem w tyle pojazdu zagadał do mnie brodaty mężczyzna przed trzydziestką. Mówiąc całkiem niezłym jak na Turcję angielskim przekazał mi złe wieści. Droga do Rize na zimę jest zamknięta, na pozostałych w inne strony ruch jest zamarły (pamiętam trasę do Yosufeli, w lato można było sobie poczekać i pospacerować w oczekiwaniu na auto, w zimie już nie do końca…). Jedynym wyjściem dla mnie był powrót do Erzurum i dalej do Trabzonu. Rewelacja, ucieczka w stylu Jasia Fasoli. Miałem jak najszybciej zwiać z Turcji, a ja najpierw ugrzęzłem w Bingolu, a teraz wjechałem w środek wielkich gór. Taki średnie ze mnie ten szpieg odnosząc się do rewelacji niszowych tureckich mediów…

Młody chłopak widząc, że znajduję się w delikatnie mówiąc nieciekawym położeniu zaprasza mnie do siebie. A w zasadzie to nie do siebie ale do tego dojdziemy. Kim jest i co robi w swoim życiu? Jest studentem, mieszka i pochodzi z Edirne, miasta w zachodniej Turcji tuż przy bułgarskiej granicy, tutaj ma dziadka. Robi doktorat. Z ekonomii Unii Europejskiej… tak, serio, ekonomii Unii Europejskiej. Nie muszę nic mówić, sam chwilę później przyzna, że był to błąd. W specyficzny dla mnie sposób kiwam głową przyznając mu rację.

Widać po nim od razu, że wyróżnia się z otoczenia. Jest bystrzejszy, wykształcony. Na tle wschodniej Turcji można śmiało powiedzieć, że jest częścią tureckiej inteligencji. Ale dla mnie, Europejczyka, nadal to jest Turek i tego odczucia ze wszystkimi jego zaletami i wadami nie da się pozbyć. Więc z jednej strony wiem, że mogę z nim rozmawiać odrobinę bardziej otwarcie, przyatakować w pewnych kwestiach ale muszę zachować umiar, nie za ostro aby nie stracić kontroli ale na tyle, że to ja będę mógł prowadzić dyskusje i decydować o tematach. Jasne, rozmowa polega na wzajemnym wymienianiu się doświadczeniami i wiedzą ale z drugiej strony bez odrobiny zdecydowania możemy ugrzęznąć na debatowaniu o pannach, a to we wschodniej Turcji do niczego wartościowego mnie nie doprowadzi.

Po dojechaniu do Ispiru mój nowy znajomy, Edżih zaprasza mnie na posiłek. Nie odmawiam. Ku mojemu zaskoczeniu otrzymujemy typowe gruzińskie, a precyzyjniej adżarskie khaczapuri. No identyczne. Jest ciasto, jest ser, jest jajko, wszystko zapieczone. Tutaj ma to swoją inną nazwę ale to nadal to samo danie co w Gruzji. Nie jesteśmy od niej daleko więc taka wymiana kulinarna nie jest niczym niesamowitym. Tym bardziej, że na początku lat 20-stych chwilowa, wręcz zaryzykuję określenie efemeryczna Demokratyczna Gruzińska Republika, przewodzona przez znienawidzonych przez bolszewię mienszewików kontrolowała pobliski Artvin i Ardahan. Dopiero po sowiecko – tureckich porozumieniach ostatecznie ten sporny teren przypadł Turcji i jego gruzińska przeszłość odeszła w zapomnienie. No jak widać pomijając kwestie kulinarne, na które to już polityka i kreślone w oparciu o nią granice mają niewielki wpływ.

Wojna jakiej nie zna

Wiem, że mogę. Jak bardzo by to brawurowo w tamtym momencie nie brzmiało naprawdę mogłem. Oszacowałem ryzyko i stwierdziłem, że warto je podjąć. Na sam koniec mojej tureckiej przygody dobitne poznanie tureckiego spojrzenia na konflikt może być wspaniałym uzupełnieniem ponurej brutalnie pisanej obecnie historii. Po rozmowach o niczym mówię wprost, że przyjechałem z tureckiego Kurdystanu. Zdecydowałem się bezlitośnie przekazać swój punkt widzenia. Nie chce głaskania, chcę wyjść z pozycji „byłem tam, widziałem, rozmawiałem” – interesuje mnie zmuszenie kolegi do spojrzenia z kurdyjskiej perspektywy, do refleksji. Nie chcę powtarzania tureckiej propagandy, tą poznałem aż za dobrze. Bez wykreowania swojej pozycji od początku grając w otwarte karty nie mógłbym liczyć na poważną dyskusję. Co najwyżej na przekazanie mi prostym językiem komunikatów tureckiego ministerstwa obrony.

Poinformowałem go, że dochodzi tam do licznych zbrodni wojennych, że zabija się cywili, że grabi się mieszkania i niszczy bez jakiegokolwiek uzasadnienia wartość prywatną, że strzela się z czołgów do domów… wszystko co sumarycznie tworzy obraz wojny pacyfikacyjnej na całej kurdyjskiej społeczności, a nie tak jak głosi turecka wersja tylko „terrorystów” z PKK.

Widzę po nim, że przyjmuje do wiadomości to co mówię ale jednak nie dowierza. Dopytuje czy aby na pewno są tam cywile. Odpowiadam, że tak, dużo. Wszędzie biegają dzieci. Tego w mediach nie zobaczy. To argument bezdyskusyjny. Musiałbym wprost kłamać. W przypadku informacji od Kurdów faktycznie można je podważyć, że są nie do końca prawdziwe, że zmanipulowali mnie. A tutaj podważyć niczego się już nie da. Po wyrazie jego twarzy wnioskuje, że też to wie. Będzie musiał poszukać relatywizowania, jakiegoś uzasadnienia, które utrzyma w ryzach jego obecną wizję konfliktu. I o to mi też chodzi. Aby myślał, aby kombinował. A im bardziej się tłumaczy tym lepiej dla dyskusji. Nie chodzi aby udowodnić jakąś urojoną swoją wyższość, a przez takie podkopywanie jak najlepiej zrozumieć punkt widzenia, z którym tak trudno mi się zgodzić.

Druga prawda

Najedzeni wychodzimy i wsiadamy do taksówki, którą wyjeżdżamy z miasta docierając do domków letniskowych za rzeką. Nie ukrywam miałem bardzo mieszane uczucie lądując w, jeszcze raz, domkach letniskowych przy ponad minus piętnastostopniowym mrozie w ciągu dnia. Słońce jeszcze nie zdążyło zajść… Wewnątrz było tylko trochę cieplej. Stosunkowo dużą powierzchnię ogrzewały dwie spore farelki. Pytam:

  • Powiedz mi, jak to jest, że wszędzie w Turcji ogrzewanie macie na prąd. Przecież to jeden z najdroższych sposobów. No chyba, że elektryczność w Turcji jest tania…
  • Nie jest tania…
  • No właśnie.
  • Kurdowie nie płacą.
  • Jak to nie płacą?
  • Wpinają się nielegalnie do sieci i ciągną prąd. Potrafią cały stelaż metalowego łóżka podpiąć do prądu aby w ten sposób nagrzewać mieszkanie. Oni uważają, że Turcja to nie jest ich kraj więc nie muszą płacić.
  • Więc kiedy im dają to biorą ale kiedy trzeba samemu coś wnieść to już nie bardzo…
  • Dokładnie.

Drobna kwestia, a potrafi delikatnie wpłynąć na postrzeganie konfliktu. Nie, nie zmienia mojego generalnego spojrzenia na wojnę turecko-kurdyjską ale pozwala przypomnieć, że zawsze są dwie strony i zawsze są co najmniej dwie prawdy. Są one tak samo nierozłączne jak i rozbieżne względem siebie. A moim obowiązkiem jest wysłuchać obu.

Wracając, jest to mechanizm przypominający sowiecką okupację. Z jednej strony Sowieci niszczyli tożsamości narodowe, kultury, języki. Z drugiej budowali nowe drogi, fabryki, linie elektryczne. Problem polegał na założeniu, że w ten sposób można przekupić trwale całe społeczności. Chwilowo to luzowało napięcia jednak co pokazały lata 80-te w obliczu pierwszych zapaści ekonomicznych pierwotne narodowe postulaty powracają do swojej priorytetowej roli. I podobnie jest z Kurdami. Gdy sytuacja gospodarcza Turcji diametralnie się poprawia i następują duże inwestycje na wschodzie wtedy kurdyjskie postulaty zamierają jednak gdy tempo spowalnia wtedy Kurdowie ponownie domagają się zwiększania swoich praw i, jak teraz, autonomii. Rodzi to, całkiem naturalne, poczucie niewdzięczności i niezrozumienia po stronie tureckiej i tylko pogarsza roszczeniową postawę Kurdów.

Młodzi wschodu

Przechodzimy do domku dalej gdzie przesiadują znajomi Edżiha. Przed wejściem widzę dziewczynę zmywającą naczynia. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie, jeszcze raz, przeszywający mróz. W takich sytuacjach przeraża mnie ta kultura. Niby ktoś musi ale dlaczego zawsze kobieta?  Daleko mi posiadania rozbudowanej empatii ale taki widok zmusił do refleksji nawet mnie.
Wchodzimy do środka. Łącznie w małym pokoiku poza nami znajdowały się same młode osoby w wieku około 20-24 lat: dwie dziewczyny z zakrytymi włosami, jedna zgrabna, druga ciut przy tuszy i troje mężczyzn. Kobiety przez większość czasu nie udzielały się, o nic nie pytały, o niczym nie opowiadały. Czasem rozmawiały ze swoimi, sam nie wiem, mężami? Chłopakami? Jakoś tak wyszło, że nie zapytałem. Głównie jednak zajmowały się nalewaniem herbaty. Mimo, że siedzieliśmy przy jednym stole było widać niewidzialną barierę oddzielającą nas. Widziałem, że spojrzenie w oczy jednej z dziewczyn wzbudzało, no nie natychmiastową ale na pewno znacznie szybszą reakcję posiadającego ją samca niż w Polsce. Nic ponad zwykłe spojrzenie na mnie, nie wrogie ale ewidentnie przypominające niektóre kadry z Animal Planet.

Korzystam z okazji, iż mam swojego prywatnego „tłumacza” i pytam jak się odnoszą do europeizacji zachodniej Turcji. W Stambule odkryte włosy i zakrapiane alkoholem imprezy nie są już niczym niezwykłym. Jeszcze do niedawna poza społecznością garstki Europejczyków tam mieszkających było to nie do pomyślenia. Edżih mówi, że w Edirne, z którego pochodzi ponad połowa kobiet chodzi z widocznymi włosami. Tutaj na wschodzie to nadal budzi zniesmaczenie. Szybko przekonuję się w odpowiedziach, że negatywnie odnoszą się do tego procesu. To kolejni Turcy, którzy nie widzą w Europie dobrego wzorca. Może mają trochę racji?

Decyduję się zadać prowokacyjne pytanie:

  • Słuchajcie, Turcy przyjeżdżają gromadnie do Niemiec i budują tam swoje meczety. Czy gdyby Niemcy czy Polacy przyjechali do wschodniej Turcji, powiedzmy tutaj do Ispiru i chcieliby zbudować kościół to mielibyście z tym problem?

Poza jednym niezdecydowanie kiwającym głową reszta nie widzi w tym niczego złego. Edżih dopowiada, że w Edirne poza kilkoma kościołami jest też synagoga, która funkcjonuje bez przeszkód. Na potwierdzenie swojej tezy opowiada historię ze Stambułu kiedy przechodząc po jednej z jego muzułmańskich dzielnic zamiast usłyszeć muezinów wzywających do modłów usłyszał bijący dzwon. Nie chcę aby ta pojedyncza odpowiedź ukształtowała u kogokolwiek pełny obraz Turcji ale na pewno warto zwrócić uwagę, że mimo wyraźnych różnic nie każdy islamski kraj jest z natury wrogi innym religiom. A przynajmniej nie jest wrogi dzisiaj biorąc pod uwagę niezbyt chwalebną historię schyłku Imperium Otomańskiego i wschodu Turcji Ataturka (dynamiczny proces między około 1914 – 1923).

Autonomia, terroryści

Po pytaniach, powiedzmy, rozluźniających wracamy do tematu wojny w Kurdystanie. Na wstępie słyszę coś co mnie z jednej strony w ogóle nie dziwi ale z drugiej i tak przeraża. Wbrew temu co można powszechnie usłyszeć lub przynajmniej tak wnioskować, Erdogana wcale nie popiera tak dużo Turków, na pewno nie 50%. Jednak jego stanowcze działania w południowo-wschodniej Turcji mają poparcie praktycznie całego tureckiego społeczeństwa. To jest to o czym mówię od dłuższego czasu – stworzenie wroga i na bazie walki poszerzenie i aktywizacja elektoratu. Równolegle równie ważne jest kreowanie siebie jako silnego przywódcy zdolnego przeciwstawić się zagrożeniu, a to naturalnie zwiększa polityczną siłę spychając na margines opozycję, której działania można przedstawiać jako próby sabotowania wysiłku w celu zapewnienia bezpieczeństwa. A to już podchodzi pod zdradę i daje urojone moralne i społeczne przyzwolenie do pacyfikacji opozycji. Także metodami siłowymi.

Wszyscy zgromadzeni są zgodni co do tego, że PKK, YPG, YPS to wszystko jedno i to samo. Zauważam, że Edżih stara się stosunkowo dokładnie tłumaczyć. Oczywiście tureckiego nie rozumiem ale słyszę ile zajmuje mu przetłumaczenie i widzę jego mowę ciała. Sprawia wrażenie próbującego obiektywnie przetłumaczyć nie dodając od siebie nic co mogłoby zmienić charakter mojego pytania czy wypowiedzi. W takich warunkach decyduję się przedstawić swoją wersję, że według mnie te formacje mimo zbieżności ideologicznej posiadają odrębne struktury, że YPS to miejskie samoobrony, a PKK to ofensywna, górska partyzantka. Nie widzę po ich twarzach aprobaty. Gdzieś tam coś przebiło się, możliwe, że wyżłobiło rysę ale o jakiejkolwiek zmianie nastawienia nie może być mowy. Terroryści to terroryści. Nie jestem zaskoczony. Raczej to potwierdziło to co już wiedziałem. Poczucie zagrożenia jest tak duże, że dla przeciętnego Turka jego likwidacja jest ważniejsza od próby jego zrozumienia.

Mój znajomy uważa, że pokój z PKK może być osiągnięty albo pokojowo albo siłowo. Brzmi to jak truizm jednak to „siłowo” zostało tak mocno przez niego zaakcentowane iż nie miałem wątpliwości, że to wariant jaki uznaje za najbardziej prawdopodobny i skuteczny. Wariant, który w pełni popiera bez znaczenia na poniesioną cenę. Odpiera także zarzuty, że nawet jeśli tureckie siły użyły gdzieś niewspółmiernych środków do stojącego naprzeciw nim przeciwnika zagrażając tym samym życiu wielu cywili to nie jest to argument mogący podważyć zasadność całości operacji trwającej w Kurdystanie.

Pytam co sądzą o możliwości nadania autonomii Kurdom. Nawet nie zaczyna tłumaczyć, od razu mówi mi, że wie doskonale co pozostałe osoby w pokoju uważają – nie ma mowy o żadnej autonomii:

  • Kurdowie to nie jest mniejszość etniczna jak Ormianie czy Grecy, oni posiadają takie same prawa jak my. Mogą głosować, zakładać partie, nie mają żadnych ekonomicznych ograniczeń. Czego oni chcą więcej? Poza tym dzisiaj chcą autonomii, a jutro będą chcieć niepodległości.

Uważają, że to Zachód chce w ten sposób osłabić Turcję aby móc na nią wpływać. A oni mają obowiązek jej bronić, w innym wypadku zostaną zniszczeni. Po raz kolejny widać jak na talerzu podobieństwa tureckiej mentalności z rosyjską. Tak samo istnieje zewnętrzny wróg, który chce ich zniszczyć i oni muszą się przed nim bronić. I dziwnym trafem w tej całej układance zawsze pojawia się silny przywódca, który gotowy jest wziąć na siebie ciężar tej walki. Dla Rosjan to Putin, dla Turków Erdogan. Wręcz podręcznikowy przykład syndromu oblężonej twierdzy.

Pytam ich o stosunek do mocno kontrowersyjnej tezy, że ponowne ożywienie konfliktu było związane ze sprowokowaną blokadą dostarczenia pomocy Kobane przy jednoczesnym cichym wspieraniu Daesz celem zniszczenia syryjskich Kurdów. Tym razem zostaję bezlitośnie wyśmiany. Nie próbuje się choćby na moment zastanowić czy odpowiedzieć. Po prostu, brednia. Jedynie pośrednio przyznaje mi rację stwierdzając, że ta wojna jest jak najbardziej na rękę Erdoganowi.

Kolejną kwestią do omówienia jest stosunek Turków do salafickich bojowników Al Nusry, ISIS i innych ugrupowań walczących w Syrii, którzy praktycznie swobodnie przekraczają granicę wtapiając się w turecki krajobraz na południu, głównie w rejonie miasta Gazentiep.

  • Turcja ma swoje problemy. Ale wszystko krok po kroku. Największym problemem jest kurdyjski separatyzm, a dopiero drugim radykalny islam. I w takiej kolejności powinny być rozwiązywane.

Nie ukrywam, jest to ciekawe podejście i takie bliskowschodnio ograniczone. Takie jednotorowe. Nie muszę chyba rozpisywać się, że takie traktowanie „problemów” może doprowadzić do tego, że jeszcze nie rozwiążemy pierwszego, a już drugi będzie tym poważniejszym.

Idżih wraca do tematu kurdyjskiego:

  • My nie mamy problemu z Kurdami. Mam wielu znajomych Kurdów, w samym Stambule jest ich koło trzech milionów. My mamy problem z PKK. Słuchaj, jeden mój znajomy Kurd powiedział, że jeśli tylko Kurdystan się oddzieli to pierwsze co on zrobi to przeprowadzi się na turecką stronę.

To ostatnie zdanie jest bardzo prawdziwe. Trzeba jasno powiedzieć, że aktywne poparcie dla rebelii jest stosunkowo małe. Oczywiście większość Kurdów oczekuje autonomii ale na pewno też ta większość broni w ręce nie weźmie. Broń biorą najbiedniejsi, a nie ci co odnaleźli swoje miejsce w nowo wybudowanych blokach na przedmieściach Diyarbakir.

Ostateczne rozwiązanie kwestii…

Rzucam hasło: „Ludobójstwo Ormian”. W odpowiedzi słyszę, że to nie tak, że to się nazywa tutaj wydarzeniami ormiańskimi, sporadycznie tragedią, o „masakrze” nigdy nie słyszał aby ktoś gdzieś użył. Zaczął od tego, że ginęli nie tylko Ormianie ale też Turcy i Kurdowie, dalej kontynuował:

  • W 1915 Imperium Osmańskie toczyło wiele wojen jednocześnie. Z Wielką Brytanią, Francją, Rosją… i w tym samym czasie wybuchło ormiańskie powstanie na wschodzie Turcji. Ormianie zaczęli atakować muzułmańskie wsie, i tureckie i kurdyjskie. Imperium było słabe ale musiało odpowiedzieć aby zapewnić ochronę i bezpieczeństwo muzułmanom. Panowało w nim równolegle prawo zwyczajowe przekazywane jeszcze z czasów sprzed nadejście Islamu kiedy koczownicze turkijskie ludy nadciągnęły do Anatolii z Syberii i prawo koraniczne. A szariat mówi iż jeśli ktoś podnosi rękę na władcę to spotka go jedna z trzech kar: obcięcie ręki i nogi, śmierć lub wygnanie. Wybrano najlżejsze rozwiązanie i zdecydowano się wygnać Ormian.

Oczywiście jest to w założeniach kłamstwo. Powstania ormiańskie miały miejsce ale głównie we wcześniejszych okresach (XIX wiek). Zawsze były brutalnie tłumione jednak o żadnym zorganizowanym powstaniu w 1915 nie może być mowy. Jakiekolwiek ówczesne rebelie miały charakter reakcji na masakry i pełniły rolę samoobrony jak słynna obrona Vanu wiosną 1915 roku. Innymi słowy Ormianie zaczęli się bronić przed atakami Turków i Kurdów i w dzisiejszej tureckiej retoryce właśnie te próby obrony są przedstawiane jako ormiańskie powstanie, które to Ottomanie musieli spacyfikować. Przewrotne prawda?

Wracając, na moją uwagę iż wygnano ich na syryjską pustynię gdzie czekała ich pewna śmierć nie usłyszałem żadnej konstruktywnej odpowiedzi. Po prostu. Trudno. Mogli po prostu zostać zabici. Uwielbiam tą retorykę łaskawych. Co ciekawsze dopowiada, że obecny konflikt z Kurdami przypomina ten z Ormianami, tak samo stanowią zagrożenie dla tureckiej państwowości. Nie pytam czy to oznacza, że tak jak sprzed 100 laty tak i teraz należy zgładzić opornych…

I tą refleksją zakończę opowieść o jakże odmiennej tureckiej perspektywie.