Saura (17/17): Szyickie więzy

Struktury 

Nadszedł w końcu czas aby domknąć całą opowieść analizą sytuacji wewnątrz szyickiej społeczności, która to stanowi niewielką, relatywną, ale jednak większość w libańskim społeczeństwie. W niedawnym artykule opisującym Hezbollah przez pryzmat losów Szyitów już całkiem sporo wyjaśniłem na temat co doprowadziło do tego, że to właśnie oni uzyskali po latach marginalizacji taką silną pozycję w państwie jednocześnie nadal tak mocno tkwiąc w swoich anachronicznych wpół feudalnych strukturach. Z jednej strony zostali podzieleni między strukturalnie znacznie nowocześniejszy, ale za to religijnie i, w mniejszym stopniu, społecznie radykalny Hezbollah, a stosunkowo liberalny w kwestiach kulturowych, ale za to do cna skorumpowany i przesiąknięty nepotyzmem Ruch Amal. W miarę czasu między obiema partiami zaczęła wytwarzać się bardzo specyficzna symbioza, która jednocześnie jednoczy Szyitów, ale także uwypukla pewne patologie, które naturalnie muszą trapić taki układ, w którym oba ugrupowania cechuje tak wiele różnic – poza tym pamiętajmy, że Hezbollah powstał jako odłam Amal-u więc rozbieżności ideologiczne i odmienne cele od samego początku były bardzo widoczne.

Dzisiaj wygląda to mniej więcej tak, że Amal nie wtrąca się w aktywność militarną Hezbollahu – czyli przymyka oko na jego działania w Syrii, Iraku i Jemenie. Ignoruje także jego bezpośrednią, wielopłaszczyznową zależność od Iranu i akceptuje posiadanie potężnej, równoległej do libańskiej, armii. W zamian Hezbollah tylko w umiarkowanym stopniu angażuje się w politykę oddając w niej pole do działania Amal-owi, a także unika nadmiernej krytyki występującej u starszego brata korupcji i istnienia różnych form przestępczości zorganizowanej – najbardziej znanymi przykładami są produkcja i dystrybucja narkotyków i przemyt wszystkiego co się tylko opłaca z i do Syrii przez kilka potężnych rodzin – oba zjawiska są powszechne w północnej części zdominowanej przez Szyitów dolinie Beka. Mimo pewnej formy wzajemnej zależności Amal-u i Hezbollahu nie da się ukryć, że stroną posiadającą ostatnie zdanie w kluczowych sprawach będzie miał Hezbollah. To on wykrwawiał się w walkach z Izraelem i w Syrii, to on posiada silne struktury militarne – zbudowanie tak dużej siły na bazie tak wielkiej ofiary sprawia, że nie pozwoli sobie na potencjalną utratę niezależności, autonomii decyzyjnej i do pewnego stopnia wpływu na losy całego Liban. Można zaryzykować stwierdzenie, iż u Szyitów nic ważnego nie może nastąpić bez przynajmniej cichego przyzwolenia Hezbollahu.

To też sprawia, że dotychczas prawie wręcz nieskazitelny z libańskiej perspektywy wizerunek Hezbollahu zaczął ulegać powolnej erozji. Bo to właśnie jego skoncentrowanie się na walce z Izraelem przy równoległym dystansowaniu od zawirowań lokalnej polityki, a wcześniej także wojny dało mu tak ogromny kredyt zaufania wśród nie tylko Szyitów, ale też Chrześcijan i Sunnitów. Hezbollah oczywiście brał udział w Libańskiej Wojnie Domowej, ale poza Izraelem uderzał głównie w siły międzynarodowe (ONZ) i Amerykanów tym samym nie dokładając swojej cegiełki w hekatombie jaka odbywała się między samymi Libańczykami. Uznawany jest powszechnie w Libanie za jedną z najmniej obarczonych zbrodniami wojennymi stron tamtej wojny – a to ma niebagatelne znaczenie w całościowym odbiorze tej organizacji.

Chciałbym podkreślić, że moim celem w żadnym wypadku nie jest wybielanie i kreowanie na zbawcę świata Partii Boga, a jedynie zaserwowanie libańskiego punktu widzenia w tej kwestii. Kontynuując…

Mimo moich starań nie jestem w stanie z całą pewnością i szczerym obiektywizmem zarysować jak kształtuje się rozkład sił i poparcia między Amal-em i Hezbollahem wśród samych Szyitów. Słyszałem tak wiele różnych, często wzajemnie wykluczających się wersji, że mogę tylko spróbować przedstawić je tylko w jako tako zbliżonej do rzeczywistości wersji.

Z jednej strony jest wiele rodzin, które już historycznie posiadają afiliację z jedną lub drugą opcją, z drugiej bywa też tak, że w ramach jednej rodziny część opowiada się (badź jest wprost członkami) za Amal-em, część za Hezbollahem. Należy za to odnieść to do struktur jakie charakteryzują oba ugrupowania. Jak już wspomniałem, powtórzę, Amal to typowa oligarchiczna partia będąca kontynuacją feudalnych wewnątrz szyickich piramid zależności. Naturalnie w takim rozkładzie jest znacznie więcej klientów (wyborców) zależnych od swoich patronów (polityków różnego szczebla i/lub znaczących biznesmenów). Owa zależność objawia się w wieloraki sposób, może tyczyć się otrzymania stypendium na uczelnie wyższą (a są to kwoty rzędu 25 tysięcy dolarów za semestr), opłacenia leczenia w szpitalu (większość szpitali, a praktycznie wszystkie lepsze są w rękach prywatnych), pomocy w sprawie cywilnej bądź karnej, załatwianiu dobrej pracy, zapewnieniu wszelakich pozwoleń, zgód, akceptacji – dosłownie wszystko co może się wiązać z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Amal to macki oplatające każdy aspekt życia Szyitów, którzy balansują między częściowym poczuciem zniewolenia, a poczuciem bezpieczeństwa, które Amal zapewnia im w ich odwiecznym syndromie oblężonej twierdzy.

I to tutaj objawia się jedna z największych różnic z Hezbollahem, który funkcjonuje w odmienny sposób. Po pierwsze jest finansowany z Iranu co uniezależnia go od potrzeby eksploatowania budżetu i lokalnych społeczności i również przestępczych aktywności. Po drugie ma bardziej płaską strukturę – oznacza to, że o ile w przypadku Amal-u wiele osób odczuwa ogromny dystans do posiadających nad nimi kontrolę politykami, o tyle w przypadku Hezbollahu możemy mówić, że w głębszym znaczeniu to ludzie są Hezbollahem. Mówiąc inaczej Hezbollah to twój brat, twój ojciec, twój kuzyn, to bliscy, którzy giną na wojnach. Dowódcy i liderzy są tuż obok, nie żyją w luksusach i nie mają majątków liczonych w miliardach dolarów (majątek Nabiha Berriego, lidera Amal-u ocenia się na kwotę rzędu 30-40 miliardów). Syn Hassana Nasrallaha, przywódcy Hezbollahu, zginął na wojnie z Izraelem. Tym samym Partia Boga stworzyła wokoło siebie otoczkę równości i sprawiedliwości dodatkowo opierając swój system o irańską interpretację szyickiego szariatu. Tylko znowu, tutaj mimo pewnego religijnego fanatyzmu i radykalizmu Hezbollah udowodnił swój wyjątkowy pragmatyzm – spędziłem kilka godzin w szyickiej Dahiyi w Bejrucie – bez trudu odnajdywałem kobiety z odsłoniętymi, rozpuszczonymi włosami. Może i jest to detal, ale jakże wymowny, szukanie środka między irańską absolutną teokracją, a libańskimi, znacznie bardziej liberalnymi realiami. To takie zaznaczenie: “My tu rządzimy, to nasza kraina, my zapewniamy bezpieczeństwo i opiekę socjalną, ale jeśli jesteś obcy nie musisz się czuć skrępowany, wymagamy jedynie minimum szacunku”.

Może to zabrzmieć groteskowo, ale policja Hezbollahu cieszy się bardzo dobrą, jak na Liban, opinią. Od tej “zwykłej” uchodzi za znacznie mniej skorumpowaną, skuteczniejszą, całkiem kulturalną, zajmującą się faktycznymi, a nie iluzorycznymi problemami i w końcu umotywowaną ideologicznie i religijnie. Ciężko powiedzieć czy to efekt propagandy, może nacisków aby kreować jak najlepszy obraz siebie, a może naprawdę po prostu oni tacy są. Wiem na pewno, że kompletnym jej przeciwieństwem w powszechnej opinii Libańczyków są bojówki Amal-u, które uchodzą za zwykłe kryminalne bandy ćwierćinteligentów. To właśnie głównie je oskarża się o napady na demonstrantów – naćpane captagonem (tabletki z amfetaminą) zezwierzęcone niewielkie tłumy atakujące każdego kto trafi się na ich drodze, włącznie z autami, które zdarza im się spalić.

Arsenał 

O aspekcie militarnym Hezbollahu już sporo napisałem w ostatnim artykule – teraz spróbuję rozwinąć te tematy przez pryzmat opinii jakie w ich efekcie krążą wokoło Hezbollahu. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Partia Boga posiada imponujący arsenał rakietowy, który z całą pewnością został ze sporą nadwyżką uzupełniony po ostatniej wojnie z Izraelem z 2006 roku. Tworzy to swoisty mechanizm strachu i ostrożności ze strony południowego sąsiada. Nie insynuuję jakoby Żydzi mieli nagle panicznie się bać Hezbollahu – nadal posiadają zdecydowanie większe możliwości bojowe i na ten moment nic nie zanosi się żeby ktokolwiek, włącznie z Hezbollahem, mógł zagrozić ich egzystencji. Ale pojawia inna sprawa – mianowicie potencjalnych kosztów jakie niosłaby ze sobą kolejna konfrontacja z Hezbollahem. Żelazna Kopuła (system antyrakietowy) jest w stanie wychwycić tylko niewielką część rakiet, która zalałaby potencjalnie Izrael – a to oznacza, że część musiałaby dolecieć i przy takim zalewie pocisków owa część musiałaby, jest to nieubłagane statystycznie, zabić i ranić izraelskich cywili, nie mówiąc o spowodowanych stratach materialnych. A to może być za wysoka cena dla Izraela aby stoczyć kolejną wojnę z Hezbollahem, którego nigdy nie był w stanie do końca pokonać.

Oczywiście w drugą stronę też to działa – w przypadku jakiegokolwiek starcia z Izraelem to Liban ponownie będzie jego znacznie większą ofiarą. Więc powstał swego rodzaju pat i zabezpieczenie dla obu stron, coś na wzór relacji między Pakistanem i Indiami, które wzajemnie szachują się bronią atomową. Nikomu nie zależy, przynajmniej w znaczeniu bezpośrednich kalkulacji, na toczeniu działań zbrojnych – korzyści i dla Hezbollahu i dla Izraela nie przewyższą w żadnym wypadku poniesionych strat. Można to określać sporym sukcesem Hezbollahu, który pozwala mu zachować, w mojej ocenie z grubsza zgodny z prawdą, obraz strażnika Libanu.

Problemem, dostrzeganym w Libanie, natomiast jest taktyka chowania się bojowników, infrastruktury, uzbrojenia, centrów dowodzenia itd. itp. w zurbanizowanym, cywilnym obszarze. Podejrzewam, że ma to miejsce na znacznie mniejszą skalę aniżeli to co możemy obserwować w przypadku Hamasu w Strefie Gazy natomiast nie da się ukryć, że coś takiego ma miejsce. A jest to przecież forma pośredniego wykorzystywania swoich własnych ludzi jako żywych tarcz co w przypadku izraelskiego uderzenia będzie, i przecież już było podczas II Wojny Libańskiej, ukazywane jako ludobójcze ataki na cywilów.

Kolejną sprawą jest zaangażowanie Hezbollahu w Syrii. W efekcie przeprowadzonych rozmów jestem przekonany, iż zdecydowana większość Szyitów, także tych nielicznych zaangażowanych w Rewolucję, popiera Hezbollah w tej decyzji. Uważają, że sunniccy ekstremiści byli i są faktycznym zagrożeniem więc najlepszym możliwym wyborem było odsunięcie zagrożenia jak najdalej od siebie jest to tylko możliwe, najlepiej jeszcze na ziemi syryjskiej wspierając w wojnie reżim w Damaszku. Często cytowane były słowa jednego z salafickich bojowników, który rzucił w kierunku libańskich Szyitów: “Jak już uporamy się u siebie to przyjdziemy po Was” – 9 lipca 2013 roku w wyniku zamachu bombowego w Dahiyi zranione zostały 53 osoby, miesiąc później 15 sierpnia w podobnym zginęło 21 osób, a ponad 200 zostało rannych – okazało się, że nie są to słowa do końca rzucone na wiatr.

Jednak mimo tego wszystkiego opinie, ciężko mi ocenić jak dużej, ale raczej niewielkiej, części Szyitów zaczęły się stopniowo zmieniać wraz z kolejnymi bojownikami, którzy wracali do Libanu w trumnach. Okazało się, że Wojna w Syrii lekką nie będzie i Hezbollah, który zdobywał wcześniej doświadczenie w asynchronicznej wojnie partyzanckiej w terenie słabo zurbanizowanym tym razem musiał stoczyć boje w dużej mierze na obszarze miejskim z przeciwnikiem walczącym w bardzo podobny sposób co on sam. Bojownicy Partii Boga po raz kolejny udowodnili, że całkiem szybko się uczą i adaptują, ale nie zmieniło to faktu, że potok szahidów (męczenników) już zaczął spływać i dalej spływał… Szacuje się, że Hezbollah w tej wojnie stracił co najmniej 1600 bojowników, prawdopodobnie jest to liczba znacznie większa. Zaczęły się pojawiać pytania o zasadność zaangażowania się w syryjskiej wojnie – czy aby na pewno zagrożenie było aż tak realne i czy te wszystkie ofiary mają sens. Tym bardziej jeśli zauważymy, że nieoficjalnie Hezbollah działał w Syrii już w 2012 roku, a wtedy islamiści jeszcze się tlili nie stanowiąc dominującej siły wśród rebeliantów.

Zapaść Teheranu 

8 maja 2018 roku prezydent USA Donald Trump ogłosił jednostronne zerwanie Porozumienia Atomowego. Argumentował to szerokim zaangażowaniem Strażników Rewolucji w wojny w Iraku, Syrii, Jemenie i interferowanie w sprawy Libanu co było możliwe dzięki zyskom jakie Iran osiągał ze sprzedaży ropy i ogólnie włączenia się w globalną gospodarkę. W efekcie wręcz natychmiastowo irański rial stracił 3-krotnie na wartości, co oczywiście implikowało hiperinflację i sumarycznie ekonomiczną zapaść. Iran pozbawiony możliwości swobodnego importu i eksportu i niezdolny do sprzedaży w ilościach masowych ropy naftowej zaczął stopniowo tracić swoje zdolności wspierania szyickich i zbliżonych (Alawici, Zajdyci) formacji po islamskim świecie. Skrzętnie budowana od lat sieć zależności zaczęła się sypać niczym domek z kart – w Iraku od początku października 2019 trwają szyickie, antyirańskie wystąpienia, w których do tej pory (koniec grudnia 2019) zginęło przeszło 500 osób, za to w samym Iranie w listopadzie w skutku nagłej dwukrotnej podwyżki ceny benzyny wybuchły gwałtowne demonstracje, na które władza odpowiedziała, nawet jak na siebie, wyjątkowo brutalnie zabijając co najmniej 300 osób (niektóre dane mówią o 1000-1500 ofiarach).

Można śmiało zaryzykować, że Hezbollah też musi odczuwać zmniejszone wpływy finansowe z Iranu. A przecież z czegoś trzeba utrzymywać szkoły, szpitale, policję, armię i wypłacać świadczenia socjalne dla rodzin zabitych bojowników – Hezbollah nawet gdyby chciał przeorientować się i identycznie jak inne libańskie partie w ramach korupcyjnych mechanik wyprowadzać pieniądze z budżetu centralnego najzwyczajniej w świecie nie może tego zrobić – bo przecież owych pieniędzy teraz nie ma. Oczywistym wnioskiem jest, że zbiegiem okoliczności Hezbollah zmaga się obecnie z podobnymi trudnościami co wszystkie inne partie. To mistyczne państwo w państwie, które Hezbollah misternie budował, podobnie jak cały irański Szyicki Półksiężyc (przyp. siatka wpływów rozciągająca się od Teheranu, przez Bagdad, Damaszek do Bejrutu) zaczyna się sypać.

Faktycznie Hezbollah nadal (w szczególności wśród Szyitów) posiada status obrońcy Libanu, a jego lider Hassan Nasrallah prawie, że status świętego. Nie są to pierwsze trudności z jakimi w swojej historii zmaga się Partia Boga, ale pierwszy raz nałożyły się one tak symetrycznie z kryzysem całego państwa. A jakby nie patrzeć Hezbollah od kilkunastu lat angażuje się w politykę, ma swoich deputowanych w parlamencie, wystawia swoich ministrów i w końcu zabiera głos w ważnych sprawach – nie jest już wyłącznie “Oporem” (tak się często określa Hezbollah w Libanie), stał się nie tylko politycznym graczem, ale też zakładnikiem owej gry – ponosi więc częściową odpowiedzialność za to co się dzieje w kraju, bo jeśli nawet, hipotetycznie sam nie “kradnie” to kryje w tym procederze partie sunnickie, chrześcijańskie, druzyjskie i rzecz jasna swoich starszych braci z Amal-u. Jakby nie lawirować, jakby nie kombinować Hezbollah nie jest już święty.

Poza tym często wypomina się Hezbollahowi bezpośredni bądź pośredni udział w przemycie dolarów do, obłożonej sankcjami, Syrii. Jest to szczególnie ważne w kontekście tego, iż kraj zmaga się obecnie z ogromnym niedoborem tychże dolarów. W takim układzie częścią, mniejszą, ale jednak, winy za zaistniałą sytuację obarcza się Hezbollah.

Wierni do końca 

Po pierwszym tygodniu spontanicznej rewolucji z ulic zniknęli, stanowiący do tamtej pory prawdopodobnie relatywną większość, Szyici. Naturalnie pojawia się pytanie co się musiało stać, że tak nagle i wyraziście wyparowała jedna z grup wyznaniowych. Mianowicie wtedy Hassan Nasrallah wygłosił przemówienie, w którym “poprosił” swoich zwolenników o opuszczenie Rewolucji i nie angażowanie się politycznie chcąc tym samym zminimalizować ryzyko zarzutów o upolitycznienie się Hezbollahu. Czy wszyscy posłuchali się dlatego, że wiernie słuchają się każdego polecenia Nasrallaha? Prawdopodobnie zdecydowana większość tak właśnie postąpiła, aczkolwiek z pewnością jest grupa osób, możliwe, że całkiem spora, która zrezygnowała z dalszego uczestnictwa w protestach ze strachu. Obecnie i Amal i Hezbollah są partiami rządzącymi, nie wprost, gdyż system libański uniemożliwia taki wariant, ale są to partie bez których nie można na ten moment stworzyć sensownego rządu, więc wszelkie rozruchy społeczne działają na ich niekorzyść. A uwzględniając, że społeczności szyickie są spójne, bardzo bliskie siebie i praktycznie pod kontrolą obu wspomnianych partii to rodzi się obawa przed konsekwencjami. One nie muszą od razu oznaczać pobicia bądź zabójstwa – wystarczy uniemożliwić znalezienie pracy, cofnąć pozwolenie na sklep, przestać opłacać stypendium (a, że szyickie rodziny mają wiele dzieci to w zasadzie w prawie każdej znajdziemy kogoś zależnego od partyjnego sponsoringu), cokolwiek co utrudni dalsze funkcjonowanie – Amal i Hezbollah są na swoim podwórku wszechwładne więc każdy zastanawia się dwa razy zanim opowie się przeciwko nim.

Pojawił się jeszcze jeden dodatkowy powód, dla którego Szyici obrócili się przeciwko Saurze. Jeśli spojrzymy na trwające polityczne przetasowania dodając aspekt sunnicko-szyickiej rywalizacji dostrzeżemy, że przy odpowiednim pokazaniu całokształtu wydarzeń można przedstawić to jako próbę zagarnięcia władzy przez Sunnitów i w mniejszym stopniu przez Chrześcijan. Gdy dodamy do tego opisywane przez mnie starcia głównie Sunnitów z północy i głównie szyickiej straży parlamentu otrzymujemy kolejny epizod owej rywalizacji – jest to nadużycie z mojej strony, ale właśnie tak to można przedstawić w mediach – a przypominam, że każda strona posiada swoją stację telewizyjną (Amal – NBH, Hezbollah – Al Manar). Szyici historycznie, wiem powtarzam się, hermetyczni i zmarginalizowani w obliczu potencjalnego zagrożenia wolą skierować swoją uwagę w kierunku sprawdzonych rozwiązań aniżeli iść w nieznane u boku niedawnych wrogów.

Sytuacja się szybko pogarsza, ale jeszcze nie jest na tyle zła aby Szyici w odczuwalnych liczbach głodowali (natomiast są już zalążki problemów z żywnością). To jeszcze ten etap kryzysu gdzie niewyedukowane i zamknięte szyickie masy można przekonywać, że wszystkiemu winne są Stany Zjednoczone i Rewolucja blokująca drogi i paraliżująca działanie państwa. Choć biorąc pod uwagę to co napisałem przed chwilą o Iranie obarczanie winą USA nie wydaje się być paradoksalnie wcale takie nielogiczne – aczkolwiek w tym przypadku rzecz jasna chodzi o zwalanie winy za cały libański kryzys bezpośrednio na Stany Zjednoczone.

“Kyla yani kyla!” – “Wszyscy znaczy wszyscy!” – hasło, które przyświeca Saurze okazało się przerosnąć wielu jej uczestników. Bo nie wszyscy są gotowi na pogodzenie się z utratą sztucznych fundamentów, na których od zawsze stali w celu zbudowania nowego systemu politycznego. Ale okazało się, co było z resztą do przewidzenia, że zrozumienie, iż “Wszyscy” znaczy też “moi” najtrudniejsze będzie do przyswojenia dla Szyitów. Oni nie są jeszcze gotowi na tak ogromne strukturalne zmiany.

Ale dziwić im się? Wystarczy porównać sunnicką Saidę i Trypolis do szyickiego Sur (Tyr). Niegdyś te ww. sunnickie miasta z których wywodzą się praktycznie wszyscy sunniccy, najważniejsi oligarchowie, wiodły handlowy i ekonomiczny prym, dzisiaj są częściowo upadłe, a na ulicach z łatwością można spotkać dzieci sprzedające wodę i gumy do życia. Może nie jest to zbyt akademicki argument, ale widać flow miasta, widać jak funkcjonuje, widać co, jak i gdzie się sprzedaje aby móc ocenić zamożność jego mieszkańców. Za to Sur wygląda jakby ktoś jednak czasem tam zaglądał, jakby komuś choć odrobinę zależało, aby to miasto nie przynosiło wstydu. Szyici w przeciwieństwie do Chrześcijan i Sunnitów zazwyczaj jednak mają to poczucie, że ktoś o nich w końcu dba. Dlatego też obwiniają za kryzys wszystkich wokoło tylko nie samych siebie.

Sam nie wiem, może mają w tym trochę racji?

Dla przeciwwagi jeden ze spotkanych saurzystów, Szyita z Dahiyi wywiesił (ponoć, nie miałem okazji zweryfikować) na swoim balkonie skierowany w kierunku Hezbollahu (na który oddał swój głos) spory transparent z napisem “Co zrobiliście dla mnie?”. Tacy też są.