Saura (12/17): Serce Rewolucji
Wielokrotnie wspominałem o tym, że to Tripoli na północy, mimo kilkukrotnie mniejszej populacji od Beirutu, stało się zagłębiem rewolucji. Między wierszami opisując historię Libanu i jego obecną sytuację polityczną dawałem nie raz do zrozumienia dlaczego tak jest. Pora w końcu zagłębić się w i rozwinąć temat i wyjaśnić skąd u mieszkańców tego miasta taka determinacja i zacięcie w walce z oligarchiczną kastą rządzącą krajem od prawie 30 lat.
Na centralnym placu Tripoli (Nur – często spotykana nazwa w świecie arabskim i irańskim podszyta islamską otoczką na określenie światła) na jego kulistej przestrzeni gromadzą się w ciepłe dni wieczorami nawet spore grupy, czasem tłumy, ludzi okazujących swoje poparcie dla trwającej w Libanie rewolucji. Między nimi rozsiane są kramiki z jedzeniem, a nad nimi na niedokończonym tarasie przylegającego budynku obok wielkiego rewolucyjnego graffiti rozmieszczone są głośniki, przez które nadają swoje komunikaty „saurzyści” i które rozkręcają imprezę w czasie późniejszych wieczornych godzin. Wojny, kryzysy, rewolucje, protesty – w Libanie może zabraknąć wszystkiego, ale nie może zabraknąć imprez. Mimo bliskości, wspólnoty i zbieżnej historii z Syrią oba kraje w podejściu do życia dzieli mnóstwo. Dlatego też ani radykalny sunnizm, ani radykalny szyizm na dłuższą metę nie szykuje się aby mógł zagrozić swobodnemu, libańskiemu stylowi życia. Po drugie jak już raz pisałem… nie kupisz browara w kontrolowanej przez Hezbollah Dahiyi to wsiadasz do samochodu i po przejechaniu dwóch kilometrów w chrześcijańskiej Aszrafiyi kupujesz co tylko dusza zapragnie. I tak, wiem, ja też widziałem zdjęcia Iranek i Afganek latających w kieckach z rozpuszczonymi włosami w latach 60-tych. Tutaj na razie jednak brakuje chłonnych ekstremizmów mas. Reasumując… tak jak już 10 letnia zapaść ekonomiczna w Grecji niczego nie zmieniła w tamtejszym podejściu do siesty tak nic tutaj nie wskazuje na to aby cokolwiek miało zmienić libańskie podejście do zabawy. I doskonale widać to przy okazji trwającej Saury. Musielibyście widzieć nasze miny kiedy na Placu Szahidów w Bejrucie rewolucyjne pieśni zaczęły być przeplatane ostrymi podlanymi bliskowschodnim klimatem rejwami. Teraz to się delikatnie zmieniło gdyż Bejrut doświadczył, o czym już pisałem, dosyć intensywnych starć między bojówkarzami z Amal-u i przypuszczalnie z Hezbollahu, a Saurzystami przez co scena muzyczna zamarła i ogólnie Downtown nie przypomina tego co można było obserwować jeszcze 2-3 tygodnie temu (piszę na moment pierwszego tygodnia grudnia). Ale może ma na to też wpływ coraz chłodniejsza i bardziej deszczowa pogoda – to jednak nie ten poziom zaangażowania co na Ukrainie gdzie przy mocno minusowych temperaturach ludzie stali i bezustannie walczyli raz to się broniąc raz kontratakując szwadrony Berkutu. Ale też nie ma za tym takiego powodu – na razie nikt tutaj nie myśli aby siłą wynosić parlament, poza tym na Ukrainie był jasny wróg – Janukowycz – tutaj jest nim cały system. Stąd też walka przybiera znacznie bardziej rozbudowane i zawoalowane formy (od tych na Ukrainie), których zrozumienie wymaga głębszego poznania z czym się zmagają Libańczycy.
Wróćmy do Tripoli, bo już chyba tradycyjnie w przypływie weny zrobiłem sobie wycieczkę dookoła. Głównym czynnikiem stojącym za tym, że miejscowa ludność tak aktywnie angażuje się w Rewolucję jest tak prozaiczny fakt, że sunnickie miasta – Tripoli i Saida są też jednymi z najbiedniejszych, ale jednocześnie to właśnie z nich wywodzi się większość sunnickich oligarchów, którzy piastowali stanowiska premiera (które konstytucyjnie jest zagwarantowane Sunnitom). Saad Hariri w przeciwieństwie do zamordowanego w zamachu ojca Rafika jest politykiem relatywnie słabym i brakuje mu charyzmy, która w świecie arabskiej, męskiej dominacji jest atrybutem niezbędnym do sprawowania władzy. Pozostała sunnicka śmietanka zasłynęła z tego, że błyskawicznie dorobiła się fortun między innymi na odbudowie kraju przy cichym przyzwoleniu niedawnych wrogów – Syryjczyków. Prości ludzie tych pieniędzy nie widzą, nie działa tutaj nawet za bardzo teoria skapywania, bo nowoczesne apartamentowce, hotele, centra handlowe czy prywatne zakupy „sunnickich dostojników” w postaci willi, jachtów i podobnych fanaberii nie dają im żadnych korzyści – nie mogą z nich korzystać, ba, wręcz ich ograniczają tak jak ma to miejsce z zamykanymi dla ogółu plażami, które „państwo” za bezcen wynajmuje owym oligarchom. Dlatego też nastąpiło przesycenie – zmęczenie stałym kreowaniem zagrożenia i osamotnienia przez polityków. Sunnici w dużej mierze przestali w to wierzyć i mimo, że obrazki jakie przewinęły mi się podczas piątkowych modłów w Tripoli dawały znać, że daleko im do zlaicyzowanych społeczeństw Europy, to wyraźnie i zdecydowanie stanęli przeciwko pogłębianiu budowanych permanentnie od czasów wojny domowej podziałów religijnych. Dla porównania nadal wielu Chrześcijan identyfikuje się z Siłami Libańskimi Samira Dżadży czy Falang Libańskich Amina Dżumajila, nie mówiąc o Szyitach, którzy funkcjonują w odmętach Hezbollahu i Amal-u. Inaczej mówiąc Sunnici najmniej ze wszystkich grup wyznaniowych w Libanie wierzą i ufają swoim, chyba można już mówić „dawnym”, liderom więc też nie mają żadnej politycznej przeciwwagi, która mogłaby ich odciągać od brania udziału w protestach.
Kolejnym aspektem jest niedawny, w zasadzie ciągle się tlący, tzw. Kryzys Śmieciowy, który uderzył w Liban z pełną mocą w 2015 roku. Jego geneza nie jest dla mnie w pełni jasna natomiast sprawa ogólnie wyglądała tak. Główne wysypisko śmieci obsługujące Beirut znajduje się w położonym kilkanaście kilometrów na południe miasteczku Nameh. Pierwotnie w 1997 było planowane jako tymczasowe rozwiązanie z możliwością przyjęcia do dwóch milionów ton odpadów. Cóż… 18 lat później (2015) było ich 15 milionów i problem natury ekologicznej zaczął się coraz mocniej objawiać. Fakt jest taki, że wysypisko przestało funkcjonować – możliwe, że było to efektem oddolnych działań miejscowych ekologów blokujących do niego dostęp, ale równie możliwe, że mogły za tym stać wewnętrzne rozgrywki między Walidem Dżumblatem (Nameh znajduje się w obszarze Druzów), a rządem. Na potrzeby tej opowieści pozwolę sobie zmarginalizować przyczyny i skupić się na skutkach, a skutek był taki, że Bejrut zaczęły zalewać hałdy śmieci. Poirytowani Libańczycy w rezultacie wyszli na ulicę aby ukazać swoją dezaprobatę dla nieudolności władz, za to firmy zajmujące się odbiorem odpadów stwierdziły, że doskonałymi pomysłami będzie zwożenie części śmieci pod mosty i wiadukty, a resztę można przecież wywieźć z Bejrutu do Trypolisu. Genialne, prawda? Wystarczy się wszakże dogadać z tamtejszą oligarchią, odpalić działę z imprezy, a oni, czyli owa oligarchia, już jakoś to swojemu motłochowi wyjaśni, że Chrześcijanie, Szyici czy inni kosmici za to odpowiadają i oni mają związane ręce, nic z tym nie mogą zrobić, bo na przykład [tutaj wstaw dowolny powód]. Summa summarum tak się to ładnie rozegra, że wszystko będzie się dalej jakoś kręcić.
I okazało się, że o dziwo, jednak tym razem nie do końca… tutaj przeproszę, niestety straciłem część notatek więc zabraknie nazwisk, ale też na szczęście nie są one specjalnie ważne dla polskiego odbiorcy dla zrozumieniu przebiegu wydarzeń. Mieszkańcy Tripoli zaczęli się organizować i ustawiać punkty kontrolne na rogatkach miasta sprawdzające co próbuje wjechać do ich miasta. Początkowa była to niewielka liczba około 50 osób, ale wspólny jednoczący cel szybko katalizował napływ kolejnych ochotników. Reakcja libańskiej firmy zarządzającej odpadami była w iście, a jakże, libańskim, kpiącym z Libańczyków, stylu. Mianowicie ciężarówki ze śmieciami zaczęły być dla niepoznaki przykrywane warstwą piasku. W jakim celu ironicznie podkreślam aspekt „libański” tych działań? Ano, bo objawia się on na każdym kroku, który na miejscu obserwuję. Autentycznie sam momentami łapię się za głowę jak można tak traktować swoich obywateli. Ktoś rzuci „a bo u nas w Polsce przecież też tak jest”… oj nie… słuchajcie tak się składa, że też mieszkam w nadwiślańskim imperium paranoi i parodii, ale Liban naprawdę stoi o to kilka poziomów wyżej od nas. W Polsce czasami ktoś się zastanowi zanim coś powie bądź o czymś zadecyduje, czasami kogoś wiernego się odwoła, czasami ktoś dostanie wyrok – tutaj chyba trwa konkurs kto będzie w stanie być bardziej bezczelny względem obywateli. Ten kto będzie najbardziej dostaje stołek w 128 miejscowym parlamencie. Co swoją drogą też sporo mówi bokiem o libańskim społeczeństwie. Bo przykro mi, ale gdy słucham o wielkim oburzeniu o stosunku państwa do ekologii, a tuż obok mnie przez szybę leci kolejny kubek czy reklamówka to o czym my rozmawiamy? Mówi się, że ryba psuje się od głowy… ja powiem, że jeśli cała ryba jest zepsuta to przerzucanie się czy bardziej zepsuta jest płetwa czy bardziej głowa niewiele zmienia dla ryby. Jasne, jechałem w busie z młodą „Szyitką” (bo z wiarą już ją niewiele łączyło) z Tyru (inna nazwa na Sur – w Libanie sporo miejscowości funkcjonuje w przynajmniej dwóch nazwach), mówi, że co miesiąc chodzili w ramach jednej z organizacji sprzątać osławioną swoją czystością (pamiętacie niedawny wpis?) plażę w Surze. Nie mijał tydzień i znowu była zawalona śmieciami. Więc moi libańscy znajomi nie obraźcie się – przed wami długa droga, głównie mam na myśli Sunnitów i Szyitów, aby nauczyć się tak prostej prawdy, że gdy srasz pod siebie to śmierdzi gównem. Chwała tym co próbują to zmieniać. Praca u podstaw jest co najmniej równie ważna co romantyczne zrywy – o tym akurat my Polacy powinniśmy dobrze wiedzieć z czasów zaborów.
No dobrze, bo znowu poleciałem swoimi osobistymi wywodami. Fakt jest taki, że w Tripoli narodził się świeży, oddolny, ze sporą legitymacją społeczną i zaufaniem ruch – Haras al-Madina (Obrońcy Miasta). A w mieście, w którym mieszkańcy od zawsze byli przyzwyczajani do władzy maksymalnie kilku rodów, które jedynie adaptowały się do sytuacji geopolitycznej i kooperowały w najlepsze ze swoimi protektorami – czy to z Turkami, Francuzami czy nawet Syryjczykami, bo przecież bożyszcze Sunnitów – Rafik Hariri przez długo utrzymywał tak wysoką pozycję, bo potrafił zgrabnie lawirować między Saudami, a właśnie Assadami (mam na myśli i Hafiza i Baszara) – było to coś wręcz rewolucyjnego. Było to preludium do przełamania monopolu oligarchicznej władzy i pokazanie ludziom, że oni mogą brać odpowiedzialność za swój kraj i za swoje otoczenie bez pośrednictwa skorumpowanych patronów.
Dlatego gdy wybuchła Saura absolutnie naturalnym krokiem było zagospodarowanie organizacyjnej przestrzeni w Tripoli przez członków Haras al-Madina. Obecnie ich stan wynosi, ponoć, około 1200 osób, zajmują się utrzymywaniem porządku i bezpieczeństwa minimalizując ryzyko prowokacji i tym samym unikając dawania pretekstów do interwencji organom siłowym. Poza tym odpowiadają także za dystrybuowanie żywności, którą otrzymują od restauracji, widziałem, że też, na wzór Euromajdanu, sami gotowali posiłki. Zajmują się również wszelkimi innymi organizacyjnymi aspektami – byłem świadkiem jak z pomocą podnośnika wywieszali wielki baner z wizerunkiem zabitego Ala Abu Fakera, który stał się symbolem rewolucji. Co ważne – nie przyjmują pomocy w formie pieniędzy chcąc za wszelką cenę uniknąć oskarżeń o korupcję bądź polityczne zaangażowanie. W Tripoli już próbowali przemawiać politycy i kończyło się to dla nich szybką wywózką.
Przypomnę na koniec jeszcze raz wymowny niuans z Tripoli. Gdy wybuchła tam Saura zmieniono napis „Witamy w mieście islamu” na „Witamy w mieście pokoju”.