Opary wojny: Przepustka (2/9)

Pisząc ten tekst jestem w marszrutcę na trasie Mariupol – Kramatorsk. Przemierzam prawie pusty odcinek do Wołnowachy. Niesamowite. Niegdyś tętnił życiem, mnóstwo aut, ta dwupasmowa, mocno sowiecka trasa przecież łączy metropolię Doniecką (tj. ponad milion ludzi z okolicznymi miejscowościami) z ponad półmilionowym Mariupolem. Zmieniło się też otoczenie wokoło drogi. Blokposty jak stały tak stoją, może ciut poprawili, ciężko ocenić z okna ale na pewno widać duże budowy w kilku odcinkach. Oczywiście nie chodzi o budowę nowych fabryk czy dróg, powstają całe systemy obronne, wręcz fortyfikacje co akurat na tym odcinku z jednej strony dobrze wróży, z drugiej jeśli zespoły okopów i bunkrów widzę 10-30km za Mariupolem to czy obrona Wołnowachy jest traktowana poważnie? Tym razem pewnie się nie dowiem tego.

Wrócę do pobytu w Mariupolu. Mieście przemysłowym i portowym gdzie wielka huta ciągnie się na kilka kilometrów. Jej utrata dobiłaby i tak już pokaleczony, wpierw przez rozpad Związku Radzieckiego, następnie przez wojnę, przemysł hutniczy na Ukrainie.

Wjeżdżamy teraz łukiem na wiadukt do Wołnowachy, w tle, z góry widać dalszą część drogi do Doniecka. Po horyzont pusta. Tam ciut dalej zbombardowano gradami ten nieszczęsny mikrobusik…

Jeszcze na blokpoście na wjeździe do miasta pojawia się pytanie o przepustkę. Szczerze? Jestem zdziwiony. Przecież nie wjeżdżam na tzw. „tereny okupowane”… no nic, po chwili żołnierz wraca z moim paszportem.

  • Szczasliwa
  • Djakuju

Gdzie to byłem? A tak, Mariupol. Tutaj się kajam. Dziesiątki jeśli nie setki rozmów, taki kurwa ze mnie ogar, tak to wiem… a nie wiedziałem, że wprowadzono przepustki na wjazd na terytorium DNR i LNR… wiedziałem, że ustanowiono siedem korytarzy, w praktyce granic ale nie miałem pojęcia, że dziennikarzy obowiązują przepustki. Brawo, jeszcze raz, BRAWO!

No nic, krok po kroku. Ksiądz w lokalnej parafii zdążył nastraszyć przerażającymi ogólnikami ze świata noworosyjskiego bezprawia. Jednak mimo wszystko ciężko porównywać okres chaotycznych, wręcz partyzanckich, bandyckich walk o Mariupol rok temu do częściowo okrzepniętego, aspirującego do statusu organizmu państwowego Donieckiej Ludowej Republiki. Też się wiele nasłuchałem ale należy jasno podkreślić, że większość przerażających historii pochodziła jednak albo z kozackich republik albo wprost spod władzy Ługańskiej Republiki Ludowej…

Ale trzeba przyznać, że z przepustkami ksiądz miał rację. Udaję się wpierw na dworzec. Czy cokolwiek jeździ teraz do Doniecka? Ot tak dowiedzieć się. Nic. Kierowcy wskazują jedynie jakiegoś zagubionego taksistę. W przeciwsłonecznych okularach, gra… nie pamiętam jak się nazywa, ta gra gdzie się rzuca kośćmi i układa „żetony”, typowy cwaniak. Aż włączyło mi się jednocześnie kilka systemów obronnych. Razgawariwajem między rzutami kośćmi… No do Doniecka niż nie jeździ ale jeśli masz przepustkę to zabiorę cię przez Nowoazowsk. Nie pytam nawet o cenę… Ale jakby ktoś coś… Więc tradycyjnie w świecie „nie można” jednak ktoś „może”. Realia wojny.

Udaję się do punktu wydawania przepustek. Wchodzę, zamieniam dwa zdania z lokalsami, potem walę do stolika. Mówię o co chodzi i pan w średnim wieku wstaje, zabiera mnie przed drzwi i wskazuje palcem budynek naprzeciwko. Numer 57 ale nie mów, że ci to powiedziałem. A może to nie był numer 57? Może 67? Może 77? Może to nie był pan tylko pani? Kto wie… a może tylko zmyślam?

Wchodzę na 4te piętro, wbijam z buta do lokalu i… dobra nie wbijam z buta. Puk puk do otwartych drzwi, mój krzywy ryj zagląda jak w kreskówkach.

  • O co chodzi?
  • Po przepustkę przyszedłem.

Podchodzę.

  • Kto ci powiedział aby tutaj przyjść
  • Powiedzmy, że sam na to wpadłem… no nieważne. Co zrobić aby takową uzyskać?

To swoją drogą ważna konstrukcja. Pytacie jak coś zrobić. Ta konstrukcja oznacza wszystko. Od zaangażowania polskiej ambasady po chamską łapówkę. Wszystko. Liczy się osiągnięcie celu, a nie sam sposób…

Tak przy okazji pytam gdzie jestem, bo oczywiście nie wiem. SBU? Tak.

Najwyższy rangą informuje, że bez karty ATO, której bez akredytacji SBU nie zdobędę nie mogę uzyskać przepustki na wjazd na tereny okupowane. O chuj… no dobra to krok po kroku… kilka jeśli nie kilkanaście telefonów później, pół godziny później, pół godziny dyskusji później wiem wszystko, mam wszystkie numery, jestem bogiem. W knajpie obok siadam, ogarniam dokumenty, truję dupę w medium, którego to jestem bezdomnym dziennikarzem i wysyłam wszystko na mejl SBU i MSZ donieckiej narodnej respubliki.

Już za Wołnowachą. Pół roku temu na tej trasie łapaliśmy stopa z Adasiem. Był dobry fun nie powiem.