Opary wojny: Mogiła. Saur Mogila. (6/9)

Wielki plecak, ja i aparat spacerujemy z grubsza bez większego celu po Szachtiorsku. Nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co. A nóż się do kogoś odezwę, a nuż ktoś do mnie. Przy okazji cpykam zdjęcia. Nie jestem szpiegiem ze ściśle określonym planem działania, u mnie podróż to loteria. Albo wejdę na metaforyczną minę albo odkryję skarb albo będę marnował godziny swojego życia na bezcelowym spacerze. Co życie przyniesie… baczny obserwator, poszukiwacz doznań, łowca tematów. A ich tutaj nie brakuje… wystarczy wyostrzyć zmysły.

Wokoło czasem można zobaczyć ślady zniszczeń. Miasto, razem z kolejnymi na drodze w kierunku Ługańska, Torezem i Snieżnoje, było areną silnych walk. Apogeum przypadło na lipiec i sierpień 2014 roku, wtedy wpierw posuwająca się ukraińska armia ze wsparciem z powietrza zajęła Szachtiorsk i Torez podchodząc pod przedmieścia Snieżnoje równolegle walcząc na wyżynach wzdłuż granicy z Rosją, w tym legendarnym już wzgórzem Saur Mogile. Wtedy nastąpił krytyczny moment powstania, Doniecka Republika została odcięta od pomocy z Rosji i wiele wskazywało na szybki upadek Doniecka. Wtedy przyszła niespodziewana separatystyczna kontrofensywa z wielce prawdopodobnie bezpośrednim zaangażowaniem wojsk Federacji Rosyjskiej, która odzyskała wszystkie te tereny zamykając Ukraińców w kotle w Iłowajsku aby w końcu odrzucić ich aż pod Wołowachę. Wojska ukraińskie były tak blisko i tak daleko od zwycięstwa w tej wojnie…

Na jednym z budynków zauważam wymalowany w barwach donieckiej republiki (czarno-niebiesko-czerwona) graffiti, napis: „Oplot – zwycięstwo”. Czym lub kim jest Oplot? Jest to nazwa batalionu, którego dowódcą jest Aleksandr Zacharczenko, obecny premier republiki. Oznaczanie swojego terenu napisami jest elementem wojen od dawna. Symbolika ma znaczenie dla wszystkich, głównie w okresie niepokojów, zmian. To samo było podczas wojen na Bałkanach, „UCK” i krzyż z czterema „C” w narożnikach pokryły kosowskie mury w 1999 roku. Po drugiej stronie frontu bataliony, głównie te ochotnicze, też tą specyficzną formą wojennej sztuki informowały(ują) kto rządzi na danym terytorium. Obecnie jest to rzadszy proceder, wojna weszła w inną fazę, wszyscy skupiają się na ekonomicznej dominacji na swoim rewirze, zamiast na kolejnych zdobyczach i pokazówkach. Wręcz lepiej jest być ciut ciszej, mniej widzą, lepiej dla ciebie. Trzeba porozumieć się z drugą stroną, robić interesy, po co bezsensownie się zabijać? Nie wszędzie i nie zawsze ale tendencja ugodowa w skali mikro jest wyraźna. Wojna zamiera nie na szczeblu geopolitycznym gdzie wola walki przynajmniej w deklaracjach jest duża, wojna zamiera w obliczu lokalnej ekonomii…

Robiąc zdjęcia zagaduje do mnie facet z grupki trzech mężczyzn. Wyraźnie podpity, wyraźnie nieciekawy, wyraźnie werbalnie agresywny. Raczej niegroźny aczkolwiek szukający swojej szansy w prowokowaniu. Te same pytania, te same zarzuty. Aż bez sensu powtarzać się… „dlaczego pomagacie Ukrainie, oni nas bombardują”. Tutaj jest o tyle inaczej, że mówimy o czasie przeszłym. W końcówce sierpnia front został rozerwany i walki przeniosły się daleko na zachód. Opowiadając o bombardowaniach, opowiada o historii, w skali tego konfliktu, dawnej historii.

  • Dlaczego jesteście przeciwko DNR?
  • Nie jesteśmy przeciwko DNR.
  • No jak to nie?
  • Jesteśmy przeciwko Rosji, a nie DNR, to Rosji się boimy.

Pacyfiści, „życiowi dyplomaci”, psycholodzy mogą podpowiedzieć, że lepiej się zgodzić, a dopiero potem prostować dyskusję. Te techniki mają swoje ładne nazwy ale w uproszczeniu sprowadzają się do: najpierw się przyliż, a potem próbuj osiągnąć swoje cele. Ogólnie, że nie warto dyskutować przy atakowaniu. Przepraszam ale jak? To może i ma jakiś sens w technikach sprzedażowych ale gdy ktoś zarzuca mi, że jestem jego wrogiem i koreluje nieprzychylną jemu władzę z kraju mojego pochodzenia bezpośrednio ze mną to nie mogę tego przemilczeć, bo w ten sposób zapędzam się w kozi róg. Wtedy naprawdę może zrobić się niebezpiecznie. Trzeba dynamicznie i w możliwie prosty sposób zbijać zarzuty, nie musi to mieć sensu, nie musi to być uzasadnione merytoryką i faktami. Po prostu odrzuć zagrożenie, potem rozmawiaj.

Zrzucam dyskusję z donbaskiej rzeczywistości na własną historię. Bo przecież nie może zabraknąć „a dlaczego boicie się Rosji”, ona taaaaka dobra. Dlaczego wtedy zaczynam mówić o rosyjskich i sowieckich okupacjach? Z bardzo prostego powodu. Jako Polak mam zdecydowanie większe prawo do relatywizowania swojej historii. Jeśli uważam iż Rosjanie nas okupowali to mam do tego prawo. Mój rozmówca świadomie lub podświadomie w pewnym stopniu też musi to rozumieć. Oczywiście w dyskusji to nie wygląda tak różowo ale fakt faktem grunt pod nogami posiadam wtedy znacznie twardszy, posiadam znacznie szerszą linie obrony. Jak to mówią, „najlepszą obroną jest atak” i dokładnie to staram się robić w możliwie bezbolesny sposób.

Drugi z panów, w średnim wieku, ponad 40 letni, pyta się mnie bardziej o logistyczne kwestie. Pada także jedno z moich ulubionych pytań, gdzie śpię lub gdzie będę spał.

  • To jest najlepsze możliwe pytanie… jak zawsze… nie wiem.
  • Jak to nie wiesz?
  • No nie wiem. Przyjechałem, rozglądam się, mam namiot, nie mam pojęcia co będzie za godzinę, dwie, gdzie będę spał.
  • Możesz u mnie nocować.

Tak po prostu. Bez okazywania emocji, bez entuzjazmu. Po prostu mogę.

  • Okej, super.
  • To co jedziemy do mnie?
  • Okej.

Pakuję swoje toboły i wskakuje do auta. Proste, zwykłe, jeździ – to najważniejsze. Daje mi swoją wizytówkę, zajmuje się rozwożeniem węgla z małej (tak, „z” małej, pracuje na swoim, a nie „w” kopalni), prywatnej kopalni. Będę próbował się dowiedzieć czegoś więcej ale Andrij, teraz dajmy takie imię jest sprytny, wie kiedy nie odpowiadać, a kiedy odpowiedzieć tylko po części. Kopalnia ma kilku akcjonariuszy rozrzuconych po całej lewobrzeżnej Ukrainie (na wschód od Dniepru), jaki jest jego udział w tym biznesie? Nie wiem dokładnie poza tym, że rozwozi wspomniany węgiel. Nie, sam praktycznie nie jeździ, od tego ma swoich ludzi.

Przyjeżdżamy do jego domu, otwiera dużą, wysoką, typową dla tego świata, bramę. Wewnątrz czeka żona, również w średnim wieku, mało rozmowna, raczej zamyślona, sprawiająca wrażenie nieszczęśliwej. Nie zamienimy ze sobą prawie żadnego słowa poza kurtuazją. Zostawiam swoje rzeczy w małym drewnianym, piętrowym domku, który służy również jako ruska bania – specyficzna forma wschodniej sauny. Widać, że Andrij nie jest biedny, obok fontanna, dużo pamiątek z różnych lat.

A to różne sowieckie symbole, stare radio, mnóstwo różnych traw, herbat.

  • Eta cerwona roza
  • Czerwona róża? Krasnaja roza da?
  • Da.

O widzicie, nawet niektóre nazwy zna po polsku. To akurat nic dziwnego. Do czasu rozpoczęcia agresywnej propagandy wpierw od strony rosyjskiej, w końcu także i z naszej Polska wszystkim tutaj, to jest Związku Radzieckim kojarzyła się głównie pozytywnie. Większość osób była i nadal jest zdolna przypomnieć sobie coś dobrego związanego z naszym krajem. Może to też wynika z tego iż ludzki mózg ma tendencje do wyzbywania się przykrych wspomnień i zostawiania tych pozytywnych?

Swoją drogą aż czasem przykro patrzeć na to społeczne spustoszenie… tym bardziej mając porównanie, że nadal w wielu miejscach tego świata ludzie nie zderzyli się z tą potworną retoryka i Polskę traktują jako niewielki słowiański kraj, a nie jako nato-wską rusofobiczną marionetkę.

Woła nas żona, pielmienie gotowe, to takie nasze uszka, jak do barszczu tylko tutaj je się jako oddzielną potrawę. Domowe, smaczne, Andryj polewa mi wódki. Artimowska, nie artiemowska. Po ukraińsku. Z góry zaznaczam, że na terenie separatystów nie mogę pić, jednego okej, dla smaku, za spotkanie, jak najbardziej. Ale więcej nie ma możliwości. On nie pije, w ogóle. Nie wiem na ile to prawda, może jakaś forma blefu, chce mnie spić, wybadać? Wątpię. Pociągam z bardzo dziwnego, wysokiego kieliszka. Jak zawsze tutaj, nie mniej niż 40mln, zagryzam pielmieniem, ogórkiem, za chwilę będę musiał asertywnie i stanowczo odmówić kolejnego. To akurat potrafię. Pijany Polak tutaj to coś bardzo niemile widzianego… wracamy do rozmowy.

Andriuszka ani razu nie podnosi głosu, postrzega świat w sposób wyrazisty, konkretny jednocześnie niebezmyślny. Słychać zdecydowanie, powiedzmy, rosyjskie wpływy w jego postrzeganiu konfliktu i świata. Ciężko się dziwić. Swoje widział. Chociażby to jak Ukraińcy bombardowali miasto, w tym rejonie także z samolotów, których separatyści nie posiadali, a wykorzystanie awioniki przez Rosję jest wątpliwe i jeśli w ogóle to wyłącznie skierowane na wojska ukraińskie, a nie na prowokacje. Wspomina także o pozostawieniu przez Ukraińców pamiątek w parku, mini pułapek, pseudo min – granatów na sznurkach. Takie prezenty zadają niewielkie straty wojskom przeciwnika za to powodują duże straty cywilne, także wśród dzieci. Z tego powodu nienawidzę min i podobnych tworów. Za dużo wiem o wynikającym z nich spustoszeniu w Bośni i Chorwacji.

Pytam o grabieże, szabrownictwo. Otrzymuję nieprecyzyjne odpowiedzi, Andryj sam do końca chyba nie wie albo przynajmniej nie wszystkim chce się dzielić. Krytycznie wypowiada się o nacgwardii (Gwardia Narodowa Ukrainy), która według jego opowieści zastraszała ludzi w okolicy. Nie usłyszałem żadnych szczegółów. Trudno o nie.

Dlaczego nieprzychylnie odnosi się do Majdanu? W Donbasie znaleźć kogoś dla kogo Majdan to było coś dobrego jest bardzo ciężko. Ja nie spotkałem. Ani jednej osoby. Nawet te, które uciekły na Ukrainę, te które krytykują rebelię czy Rosję uważają Majdan za opłaconą rewolucję nizin społecznych – bezrobotnych, tych, których nie mieli nic lepszego do roboty więc za, tutaj pojawią się przeróżne sumy od 100 hrywien po 100 dolarów za dzień, poszli obalać władzę Janukowycza. Jednak co równie ciekawe, liczba zwolenników byłego prezydenta w Donbasie jest marginalna, trafiają się jednostkowe przypadki jednak szczerze mówiąc to był raczej światopoglądowy margines, ludzie, których poglądy można spokojnie sprowadzić do: Janukowycz = brak wojny, Poroszenko = jest wojna więc Janukowycz był spoko.

Andryj mówił, że wiele stracił przez Majdan. Swego czasu posiadał dużą firmą rozwożącą i eksportującą węgiel z milionowymi obrotami. Wygrał nawet sprawę z ukraińską skarbówką. Przetrwał Kuczmę, Juszczenkę, Janukowycza… nowa władza w Kijowie zaczęła nasyłać kontrolę za kontrolą. Musiał się wycofać. Czy wszystko było legalnie? Mówił, że tak, że płacił podatki. Donbas to zawsze był najbardziej bandycki region Ukrainy, może faktycznie był „tym dobrym” średniego biznesu…?

Rozmawiamy o elektrowniach. W ługańskiej oblasti wiem, że główna w Szczastje pozostaje pod kontrolą Ukrainy, a w donieckiej? Nie wiem. Andryj mówi, że niedaleko stąd, może 20km jest ogromna elektrownia w Zugresie, w stronę Doniecka. Pyta się czy chcę ją zobaczyć. Normalnie miałbym wyrzuty, nie targałbym człowieka wiedząc jaka jest sytuacja. Ale on nie jest biedny, a będzie okazja aby porozmawiać dalej, pozwiedzać w odrobinę inny sposób.

Ruszamy, obecnie w tym rejonie nie ma blokpostów, najbliższe są dopiero na wjeździe do Makiejewki i dalej do Doniecka. Trzeba przyznać, że faktycznie powstańcy nie obawiają się aktów dywersji od strony mieszkańców tak jak to bywa po stronie ukraińskiej. Po drugie tutaj znacznie lepiej funkcjonują służby specjalne będące przecież defacto pod bezpośrednią kontrolą inicjatorów powstania z Rosji. Tutaj republiki obawiają się raczej zagrożenia medialnego, odsłonięcia propagandy, utraty poparcia bez którego dalsza walka będzie niemożliwa albo zakończy się wewnętrznymi rozruchami, które również będą działać wyłącznie na korzyść Ukrainy. A takie zagrożenia neutralizuje się po cichu, kulturalnie, bez nadmiernego użycia siły. Deportacja wystarczy.

No horyzoncie pojawiają się dwa ogromne, szerokie kominy. Nie jestem zbyt mocny z energetyki więc pominę wywody czy aby na pewno akurat te służą do odprowadzania pary wodnej… na pewno na kominach widnieją napisy DTEK, te same co na wspomnianej elektrowni w Szczastje. DTEK to jedna z firm oligarchy Rinata Achmetowa. Bez nich Donbas padnie, a to Achmetow posiada pieniądze na zagranicznych kontach. Znacjonalizowanie elektrowni może zakończyć się kompletną zapaścią energetyczną i następnie ekonomiczną Donbasu. Sytuacja patowa, Achmetow i apałczenie musieli i muszą się dogadywać. Są od siebie uzależnieni. Jadą na tym samym wózku.

Andrij pyta czy byłem na Saur Mogile, wzgórzu, o które latem trwały ciężkie walki między wojskami separatystycznymi wspieranymi przez Rosję i wojskami ukraińskimi.

  • Nie byłem.
  • A chcesz pojechać?
  • Hm… normalnie nie lubię tak wozić się z kierowcą… ale akurat tym razem to wyjątkowa sytuacja. Tak, chciałbym zobaczyć Saur Mogile.

To 40km stąd, pod Snieżnoje, niedaleko granicy z Rosją i ługańską oblastią, jedziemy. Dosyć wcześnie odbijamy na południe z głównej drogi, szybko zaczynają się cudowne wzgórza przy granicy z Rosją. Pagórki porośnięte sadami, polami przecinane od czasu do czasu kopalniami i hutami. Pejzaż za pejzażem. Czasami jakaś wioska. Ciężko uwierzyć, że rok temu na tych spokojnych wzgórzach ginęli ludzie, po obu lub nawet trzech stronach. Warto wspomnieć, że ostrzał w kierunku pozycji ukraińskich trwał również bezpośrednio zza rosyjskiej granicy. To był czas, w którym ważyły się losy wojny…

Mijamy kilka ciężarówek. Miniemy jeszcze zdecydowanie więcej, kilkadziesiąt łącznie. Jak na drugorzędną drogę w rozgrabionym, zniszczonym i podupadłym regionie nadzwyczaj dużo. Skąd ich tyle? Niedaleko jest pomniejsza granica z Rosją, a węgiel gdzieś trzeba sprzedawać. Część jedzie na Ukrainę, część do Rosji. Wojna wojną, a biznes biznesem. Jedno jest tożsame z drugim czego wielu ideologów nie potrafi pojąć. Nie chodzi o to, że wojny są pozbawione ideologii. Nie są ale sumarycznie im dłużej trwa konflikt tym mocniej o jego kształcie i dynamice decyduje ekonomia, zwykły biznes. Z czegoś trzeba żyć, kałasznikow sam w sobie nie daje nikomu zarobić, jest tylko sposobem, szansą, a nie celem samym w sobie.

Powoli wyłania się najwyższe wzgórze w rejonie. Z daleka ledwo widać gruzy pomnika jednak z każdym kilometrem bliżej objawia się obraz zniszczeń. Wysiadamy tuż przy ruinach budynku, niewiele z niego pozostało. Andryj zachodzi bliżej, rozgląda się.

  • To była kawiarnia… lubiliśmy tu przyjeżdżać, odpoczywać…
  • Od czasu walk byłeś tutaj?
  • Nie.

Zniszczenia już mnie tak nie przerażają. Wiem to chore ale widziałem ich już tak dużo. Przeróżne. Nie jestem militarystą, fanatykiem zbrojeń, nie fascynują mnie wymyślne metody niszczenia i mordowania. Ale zaczynam powoli rozróżniać gdzie padł grad, gdzie moździerz, gdzie ciężka artyleria. To też straszne. Podobnymi zakładnikami wiedzy z zakresu militariów są ludzie żyjący w przyfrontowych strefach…

Mnie jednak dużo bardziej interesują rozwieszone flagi, banery. W oczy rzuca się od razu „Rosyjskim oficerom”, nawet się z tym nie kryją. Nie, że jacyś ochotnicy z Rosji, urlopowicze czy inne bajki tylko oficerzy, a oficerzy to w większości nie jest mięso armatnie, oni ot tak po prostu sobie nie jeżdżą, musiał paść rozkaz. Widać, pamięć o ofiarach jest silniejsza wśród rodzin niż obecna linia propagandowa Kremla. Robię kilka zdjęć, idziemy na szczyt.

Wszędzie kamenie, gruzy, ślady walk. Ponoć jeszcze niedawno na okolicznych polach walały się tony żelastwa, teraz już wszystko „donbascy złomiarze” sprzątnęli. Pewnie co się nadawało do walki poszło do remontu i dalej na front, a co nie to poleciało do rosyjskich lub lokalnych hut na przetopienie.

Robię trochę zdjęć, nie muszę się śpieszyć. Szukam szczegółów. A to na murze napisane „Tu zginęli…” i nazwiska dwóch żołnierzy, a to co ciekawsze flagi. Poniżej znajduje się muzeum wojny ojczyźnianej. Muzeum to może przesadzone, wot kilka drugowojennych maszyn: czołgi, katiusza… popodpisywane „Na Lwów”. Będą dalej wyzwalać jak sami powstańcy mówią. Nie zatrzymają się na granicach obwodu donieckiego i ługańskiego. Będą wyzwalać Kijów i Lwów od faszystów, Polaków od Amerykanów, w końcu i Europę, a jakże, od Jankesów. Wszyscy chcą nas kurwa wyzwalać. Mówię:

  • Nie jestem w stanie zrozumieć jednego. Jak można nazywać zwycięstwem zagładę 30 milionów swoich obywateli, jak? My, Polacy nie uważamy się za zwycięzców tamtej wojny, przegraliśmy wszystko.
  • Pokonaliśmy faszyzm.
  • Ale jakim kosztem? Ilu ludzi Stalin wymordował w łagrach, ilu zginęło przez beznadziejne dowodzenie…

Milczy. Nie zrozumiemy się, ma rację.

Zbieramy się, słońce powoli zachodzi. Robię ostatnie zdjęcia na małym cmentarzu. Na prawosławnym krzyżu wbitym w prosty grób powiewa rosyjska flaga… oczywiście to żaden dowód, nie zamierzam się nawet spierać.

Przyjeżdża tutaj nawet trochę ludzi, łącznie jakieś kilkanaście osób mijamy. Przyjechali oddać hołd przodkom, oddać hołd powstańcom. To nowa historia, jakby dziwna nie była to historia Donbasu. Nie mam prawa jej negować, odmawiać ludziom prawa do niej. Mogę co najwyżej krytykować. A jakie znaczenia ma moja krytyka? Może za 20-30 lat separatyści, już jako dziadkowie, będą traktowani z honorami, tak jak weterani II Wojny Światowej?

W drodze powrotnej mijamy około dziesięciu wojskowych ciężarówek. Jadą w stronę Rosji. Andryj narzeka na drogę, a w zasadzie nie na drogę, a na koleiny wyżłobione przez ciężki sprzęt. Sam o tym mówi, marudzi pod nosem „Musieli tymi czołgami tutaj jeździć…”. Wracamy do Szachtiorska. Zatrzymujemy się na przystanku, do auta podchodzi mężczyzna. Zamieniają kilka słów, Andryj wyciąga plik banknotów i wręcza, jak się później dowiem, „swojemu” kierowcy. Robimy jeszcze rundkę wokoło bloków, obserwuje zniszczenia. Wiele domów jest już wyremontowanych jednak lotnicze bomby są wyjątkowo śmiercionośne. Dokonują ogromnego spustoszenia.

Docieramy do domu gdzie przy włączonej, prostej, iście sowieckiej fontannie kontynuujemy rozmowę.

Temat schodzi na Ługańską Republikę co do której nie jestem przekonany. Początkowo nie chce mi wierzyć, że mogę tam mieć jakiekolwiek problemy. Jednak Andryj nie jest głupi, dociera do niego, że w LNR może naprawdę nie ma żartów, że tam naprawdę może być drugie, trzecie, któreś z kolei dno, o którym może nie mieć pojęcia. Zaczyna rozumieć, że moje obawy nie są wynikiem paranoi, a realistycznym szacowaniem zagrożenia. W końcu prosi abym oddał mu wizytówkę:

  • A jeszcze do mnie przyjdą (oni, powstańcy)… na chuj mi to…

Ma rację. Nie mam do niego o to żadnych pretensji, gdybym na to wpadł sam bym mu ją oddał albo po prostu wyrzucił. Wchodzimy do drewnianego domku. Pokazuje stare zdjęcia, służył dwa lata w elicie Związku Radzieckiego, obecnie chlubie rosyjskich (i nie tylko) wojsk – VDV, Wazduszno Desantne Wajska, wojska desantowe, spadochroniarze. Wyciąga kluczyk i otwiera wysoki pojemnik. Wyciąga kałasznikowa, przeładowuje. Legalny, zarejestrowany, magazynek jest w innym miejscu. Dwa pozostałe oddał powstańcom, śmieje się, że niedługo minie termin oddania.

  • Jak Ukraińcy dojdą tutaj to sam wezmę broń i pójdę walczyć. Drugi raz nie pozwolę na to co zrobili.

Jednak jego stosunek do powstania nie jest taki oczywisty jakby się wydawało.

  • To „kazły”, idioci. Po co to wszystko?
  • Ludzie mówią, że w postaniu walczą głównie bezrobotni, alkoholicy, narkomani…

Chyba już pisałem, że lubię tą konstrukcję. Jest prowokacyjna, oznajmia, że niby to nie tylko moje zdanie, wymusza inne podejście rozmówcy do tego pytania. Andryj kiwa głową. Potwierdza. Pytam jeszcze o rosyjskie wojska, ponoć tutaj w okolicy stacjonują.

  • Ochotnicy z Rosji.

To zaśmierdziało. Odpowiedział spokojnie, jakby naprawdę w to wierzył. Okej, ochotników na pewno nie brakuje, mówię jednak o kolumnach regularnych wojsk FR. Może jest powiązany z aparatem władzy? W końcu prowadzi biznes? Ale z drugiej strony chciał abym oddał mu wizytówkę. Nic się tu nie dodaje…

Jest przekonany, że w Donbasie będzie lepiej. Ja w to nie wierzę, według mnie jest źle, a będzie gorzej. Nie wierzę w ten model gospodarki, tym bardziej w realiach wojny i bandycko – mafijnymi strukturami.

  • Przyjedź za rok, za dwa lata, sam zobaczysz, byle przetrwać tą zimę, potem już z górki. Damy radę.

Jeśli mnie puszczą to przyjadę. Jestem szczerze ciekawy tego Naddniestrza bis. Z jednej strony to pozytywne myślenie już spotkałem na Krymie, szczerze nim gardziłem, nie opierało się na żadnych politycznych czy ekonomicznych przesłankach, Krym podupada (jednak moje zdanie brzmi, że w perspektywie pięciu lat na Krymie może być zdecydowanie lepiej), z drugiej jednak… może lepiej? Niech walczą o lepszy byt. Bez tego nie ma żadnych szans na lepsze życie… apatią jeszcze nikt nic nie zbudował. Nadzieja jest potrzebna nam wszystkim.

Na koniec siadamy i popijamy herbatę. On zagryza żółtym serem. Ja odmawiam, ta mieszanka smaków niezbyt mi odpowiada. Wystarczy sama herbata. Pojawia się moje ulubione pytanie: „jak jest w Polsce?”. Odpowiadam jak zawsze, tak samo: „lepiej niż na Ukrainie, lepiej niż w Rosji”. Wtrąca się kobieta.

  • Nasi znajomi wyjechali do Polski, uchodźcy. Dzwoniliśmy do nich, pytaliśmy jak tam u nich, przyjeżdżajcie, wojna tutaj się skończyła. Odpowiedzieli: „Nie! To wy do nas przyjeżdżajcie, tutaj w Polsce wszystko jest lepsze i ładniejsze!”

Jutro ciężki i długi dzień, pełny strachu. Niby krótka ale wyboista droga do Ługańskiej Republiki Ludowej.