Opary wojny: Marszrutki strachu (7/9)

Wstaję wcześnie, kontynuuje przygotowania do wjazdu do Ługańskiej Republiki. Nie mam wiele do ukrycia ale każda kontrowersyjna kwestia to jedno lub więcej pytań gratis. Niektóre mogą być dla mnie wybitnie groźne. Moja pozycja w polskich realiach jest mocno zrównoważona ale w świecie gdzie funkcjonują rosyjskie służby i ludzie, którzy potracili bliskich na wojnie może to być niewystarczające. Więc robię to co robiłem od około dwóch dni. Przygotowuje swoją e-rzeczywistość na spotkanie ze służbami specjalnymi. Wszystko co się da. Wymazuje swoje istnienie. Nie muszę usuwać wszystkiego wstecz, oczywiście, że nie. Jestem za krótki. Ale muszę wymazać poszlaki. Chodzi o to aby nikt nie wiedział, że w ogóle można kopać głębiej w daną stronę. Jak nie domyślasz się gdzie jest ropa to nie robisz odwiertu wszędzie gdzie popadnie… Nawet GRU-czniki nie mają tygodnia aby weryfikować mój ruch po czymś więcej niż historia przeglądanych stron. Mniej więcej nikt nie zapyta mnie o hasło do serwisu X jeśli nie wie, że mogę na takowym być obecny. Proste. Są wyjątki takie jak facebook, największa baza danych ludzi w historii. Wystarczy wbić imię i nazwisko z paszportu i mamy odpowiedź. Jednak oni, służby, mają wiele konkretnych, poważnych zajęć, człowiek z plecakiem nie jest największym zagrożeniem dla egzystencji Republik.

Nie mówię, że jestem cwaniakiem. Nic z tych rzeczy. Po prostu spokojnie krok po kroku analizuje, wchodzę w ich głowy. Otwieram telefon, komputer i myślę co bym pierwsze sprawdził. Znikają w oceanie danych jakim jest internet zdjęcia, niektóry teksty… rozpływają się. Zostawiam dużo danych na odstrzał. Kilkadziesiąt stron zapełnionych treścią o bombardowaniach Doniecka, o przygodach w Debalcewie czy opowiastkach na Ukrainie może i jest ciekawe ale po piątej stronie mogę śmiało oczekiwać, że dojdą do punktu: „kurwa ile jeszcze tego…”. Wiarygodność to nie brak istnienia, wiarygodność to istnienie w granicach norm.

Oczywiście najmocniej przetrzepałem fejsbuka. Pierwszy basen do którego zanurkowałbym na ich miejscu. Wspaniale. Pięknie jebałem po Ukrainie, zdjęcia flag DNR, zniszczenia dokonane przez wojska ukraińskie… usunąć kilka niebezpiecznych ideologicznie zdjęć. Ukraińscy żołnierze? Niech będą, dziwne aby ich nie było po drugiej stronie. Myślę jak z każdej rzeczy będę się tłumaczył. Oni nie są głupi. Jak będą chcieli mnie uwalić to nie potrzebują do tego niczego, po prostu napiszą co trzeba, zmuszą z pistoletem przy głowie do powiedzenia co trzeba i pozamiatane. Więc albo serio chcą po prostu mnie zweryfikować i trzeba dać im szansę albo chcą mnie udupić i wtedy nic na to nie poradzę.

Gotowy. Telefon aż posmutniał jak go czyściłem. W końcu chodzi o to też aby nikomu innemu nie zagrozić.

Wsiadam do marszrutki do Toreza, kilkanaście kilometrów. Cel na ten moment to dowiedzieć się jak najwięcej u tym co się dzieje po drugiej stronie, za granicą DNR, kto tam rządzi, jak wygląda granica, jakie są potencjalne zagrożenia. Oczywiście inne zagrożenia czyhają na miejscowych, a inne na dziennikarzy ale to nie zmienia faktu, że trzeba próbować. Problem jest w tym, że niewiele osób często jeździ do innego miasta nawet jeśli ono jest 10km dalej. Więc paradoksalnie aby dowiedzieć się co jest za drzwiami szafy trzeba przejść przez te drzwi…

Trafiam na panią w średnim wieku. Pracuje w kontroli, kontroluje czy zostały opłacone miejsca na bazarach. Dowiaduje się, że podatki znacząco wzrosły, podaje abstrakcyjny mnożnik w postaci 10-sięciu. Ciężko mi uwierzyć aby DNR zwiększył 10-krotnie podatki. Żaden handlarz nie wytrzyma czegoś takiego, a mimo blokady i problemów biznes walczy jak może i bazary jakoś funkcjonują, wbrew naszej propagandzie normalnie, nie widziałem przypadków barteru. Z drugiej strony ta kobieta pracuje niby blisko tej kwestii ale jednak nie do końca. Więc nie można wykluczyć „drobnego” przeinaczenia, tym bardziej w tym świecie, głównie pracowników fizycznych gdzie ekonomia dla większości to czarna magia ograniczająca się do „daj mi pieniądze”. Skąd, po co, dlaczego… to już nikogo tutaj nie interesuje. Ile sama zarabia? Pięć tysięcy rubli. Kiedy byłem w Rosji 2 lata temu to była wartość 500zł, od tego czasu rubel może nie doświadczył dewaluacji na poziomie hrywni ale i tak dramatycznie podupadł i na ten moment 5000 rubli to jakieś 300zł, może góra 350zł. Bez różnicy. Za te pieniądze przy cenach produktów nierzadko wyższych niż w Polsce żyć się nie da.

Słyszę także, że do stycznia wszystkie opłaty, podatki szły do Kijowa. Jeśli to prawda to jest to niesamowite. Przez pół roku wojny Donbas płacił hrywienki do tego złego Kijowa. Teraz pojawia się pytanie: czy przypadkiem koniec tego przepływu kapitału nie pokrywa się z datą zainicjowania przez Ukrainę blokady? Przecież w styczniu wprowadzono korytarze, te 7 granic, a 3 miesiące później zaczęto poważnie traktować przepustki. Bardzo ciekawy zbieg okoliczności, prawda?

Co do statusu materialnego kobiety lepiej być raczej nie będzie. Blokada na republikach się zaciska. Nie tylko od strony Ukrainy, także od strony Rosji. Ewidentnie widać wariant abchaski na dwóch osiach. Po pierwsze i wg mnie na dzień dzisiejszy ważniejszy jeśli panowie Zacharczenko z Płotnickim (przyp. kolejno prezydenci DNR i LNR) będą za dużo skomleć, za dużo próbować rządzić po swojemu, unikać posłuszeństwa względem Rosji, bez której nigdy by powstanie nie zainicjowało się i następnie nie przetrwało to Rosja będzie przymykać swoją granicę. Widmo głodu i kompletnej zapaści gospodarczej szybko przekona, że jednak warto „kooperować” na warunkach Kremla.

Druga oś tyczy się Ukrainy. Im bardziej ta będzie ciągnąć do Europy, tym bardziej Rosja będzie wspierać rebelię i otwierać granicę z republikami. Im bardziej Ukraina będzie zbliżać się do Rosji tym mocniej Rosja będzie przyciskać republiki do współpracy z Ukrainą. Jest tylko jeden hak. O ile Mołdawia (Naddniestrze) i Gruzja przez długo wahały, nie było do końca pewne, po której stronie wylądują, o tyle Ukraina jest zdecydowana. Kurs prozachodni jest tak silny, jest tak ogromna determinacja aby wyrwać się ze szpon Moskwy iż akurat tą oś traktowałbym drugo jeśli nie trzeciorzędnie.

W ogóle w centrum republiki, bliżej granicy z Rosją hrywna odchodzi. Mniejsze nominały już mało kto przyjmuje, a z moich obserwacji wynika, że znacznie częściej ludzie płacą rublami. W Doniecku aż takiej różnicy nie widziałem.

Otrzymuję też pierwszą zdawkową informacje odnośnie Krasnego Łucza. Pierwszej miejscowości po stronie Ługańskiej Republiki. Ponoć moja rozmówczyni zna kobietę, która mocno przeżywała walki w tym mieście. Jakie walki? Tam ukraińskie wojska nigdy nie dotarły. To były walki między nieposłusznymi kozakami, a władzami republiki. Zgodnie z porozumieniami mińskimi ochotnicze jednostki wojskowe miały przestać istnieć i powinny zostać wdrożone w oficjalne struktury armijne. I podobnie jak po stronie ukraińskiej Bataliony Prawego Sektora i OUN-u sprzeciwiały się temu tak i tutaj kozactwo stanęło w opozycji. Wybór był prosty: albo wstępujecie do armii, albo wracacie skąd przyjechaliście, albo was rozbrajamy co oznacza lokalną wojnę.

W donieckiej republice problem rozwiązano dosyć sprawnie. Ludzie cieszyli się gdyż większość kozaków raczej słynęła z grabieży, aniżeli nadmiernego patriotyzmu. Na Ługańszczynie problem okazał się dużo większy. Wybuchły walki w Stachanowie, Ałczewsku, Krasnym Łuczu, Antracycie. Dokonywano zamachy na Batmana i Mozgowoja, w końcu także udane. Jak jest dzisiaj? Drążę dalej…

W końcu przyjeżdża kolejna marszrutka. Jest ciasno ale jakoś dotelepie się do tego Sniżne, lub jak powinienem napisać Snieżnoje. Mała różnica. Po ukraińsku i po rosyjsku. I o to ponoć jest ta wojna… naprawdę? To dlaczego na znakach nie ma domalowanych rosyjskich nazw? W Kosowie od razu po znakach wiadomo po której stronie się jest, a tutaj? Jak były ukraińskie tak są. Taka to wojna o ten rosyjski język.

Tak swoją drogą walki w tym rejonie były w okolicy lipca i sierpnia. Prawie rok temu się zakończyły, a front jest tak daleko, że nie ma mowy tutaj słyszeć jakichkolwiek wystrzałów. No chyba, że chłopaki pokłócą się między sobą. Do czego dążę?

Po dziś dzień walają się worki z piaskiem i betonowe bloki po drogach tam gdzie były blokposty jednej czy drugiej strony. Na bilbordach możemy przeczytać „Wszystko tylko się zaczyna” i wspaniałe zdjęcia fabryk, bazarów i co tam sobie tylko wymarzycie. Uzbekistan i Tadżykistan pełną gębą w kontekście bilbordowej propagandy. Wracając: to może byście zaczęli od oczyszczenia dróg z takich wojennych śmieci? Po co… niech leży. To zadanie państwa. Nikt przecież tego nie będzie robił ot tak. Państwo to jakiś twór z kosmosu, ufoludki, nikt tu nie myśli w kategoriach „Państwo to my, także ja”. Choć w zasadzie biorąc pod uwagę, że do niedawna w wielu miasteczkach rządziły sobie bojówki wycieczek z Rosji, w tym Kaukazu to się nie dziwię takiemu podejściu…

W Snieżnoje na dworcu dowiaduję się o kolejne marszrutki. Najbliższa za godzinę do Rowieniek, no to niedługo się zacznie… autentycznie się boję. Nie paraliżujący strach ale czuję silny niepokój, niepewność. Chora adrenalina. Jedni skaczą ze spadochronu, drudzy jadą w nieznane…

Zagaduję do znienawidzonej przez mnie grupy społeczno-ekonomicznej. Panów i władców dróg, w ich mniemaniu. Krętaczy, wręcz złodziei. Złotówy, taksiarze… oni wiedzą wszystko i nic. Zależy jak potoczy się rozmowa.

Próbuję się dowiedzieć czegoś mądrego. Jak pracuje granica, kto tam stoi, kozacy czy LNR-owcy. Odpowiedzi mnie nie satysfakcjonują, że niby normalnie, że niby nic się nie dzieje. Pytam też o szabrownictwo. W Snieżnoje ponoć nic takiego nie było, na pewno nie słyszeli.

Prowokacyjnie dorzucam „W Szachtiorsku ludzie mówili, że bywało z tym różnie…”

  • Ta… tam tak…

Potwierdza się.

  • Zabiorę Cię bez problemu do Krasnego Łucza, mnie nie sprawdzają.

Dziękuję i odmawiam.

  • Widzisz tego? W czerwonej bluzie i czapce?
  • Widzę, co z nim?
  • On jest „w kursie”. Wie wszystko co trzeba. Z nim pogadaj.

Dziękuję ponownie. W międzyczasie do taksówki obok ładuje się dwoje separatystów. Jeden ma na szyi znany mi krąg z wyraźnymi kształtami, zakrzywionymi liniami okrężnie. Jeden z symboli słowiaństwa. Moment później już odjeżdżają.

Powolnym krokiem odchodzę, myślami jestem gdzie indziej, mam wyjebane na tu i teraz. Idę do baru obok. Godzina to dużo i mało jednocześnie. Przy stole jakże wschodni widok. Kobieta i dwóch mężczyzn pije wódkę. Któż by się spodziewał. Nie ma dnia abym nie widział pijanych ludzi, zachlane mordy to norma tutaj. Tutaj wszędzie wszyscy piją. Alkoholizm to chyba narodowy sport i narodowa choroba w Donbasie. Nie, na Zachodniej Ukrainie jest dużo lepiej.

Podchodzi do mnie kobieta, zaczyna wypytywać i sama opowiadać. Że u niej polskie nazwisko, że ona uciekła z Doniecka, bo bombardują, rzuciła męża i przeniosła się tutaj do innego faceta, teraz tutaj tak samo jako w Doniecku zajmuje się handlem. Super, jestem pod wrażeniem. Nie pytam co z jej byłym mężem… Pytam przy okazji o podatki, odpowiada, że o 10 się zwiększyły ale procent, a nie razy. Nadal nie wiem czy procent czy punktów procentowych… patrzę na jej twarz… myślę „eh… kurwa… nie dowiem się… podniosły się i chuj”. Więc jeśli PAP chciałby powołać się na jakieś wiarygodne źródło to proszę bardzo: „DNR podniósł podatki. I chuj”. Tak to jest ze zdobywaniem informacji tutaj.

Dołącza się już niemało podpity młodszy mężczyzna, chyba obecny konkubent… czy powiedział coś mądrego? Nie. Był w powstaniu przez pół roku i chyba tym można zakończyć jego wkład w rozmowę.

Wiem, to jest lekceważące co piszę. Ale naprawdę czułem zażenowanie. Kupiłem wodę na drogę i udałem się na dworzec, mój czas się zbliżał.

Na dworcu zagaduje do mnie wspomniany przez pozostałych taksista. Przysiadam się. Faktycznie widać, że jego nos dużo wyniuchał, że dostrzega drugie dna ale jednocześnie konformistycznie funkcjonuje w tym świecie. Codziennie jeździ do interesującego mnie Krasnego Łucza. Mówi co poprzednicy, że obecnie nie ma problemów. Jak z tymi kozakami? Tam ich ponoć nie ma wielu, najwięcej jest w Antracycie i tam mają swoją oddzielną republikę. Ale nadal to tylko plotki, nieplotki.

Tykam tematu granic. Potwierdza się to co słyszałem wcześniej. Dwie główne, tranzytowe granice z Rosją posiada wyłącznie Ługańska republika. W donieckiej też są ale mniejsze i przynajmniej oficjalnie nie są dostępne dla tranzytu tirami. Ale w takim razie pojawia się dodatkowa kwestia moskiewskiej polityki, której faktycznie gdzieś mi brakowało. Służby (tj. GRU, wojskowy wywiad) mają na pewno duże pole do działania na terenie republik ale sumarycznie autonomia tych tworów może się bez większego trudu wyrwać z kleszczy. Wtedy Rosja może rozpocząć skłócanie ich operując płynnie granicami. Odpowiednio przymykając i otwierając granice dla tranzytu, głównie z DNR jest w stanie doprowadzić do otwartego konfliktu o podział zysków między obiema republikami.

Na przykładzie. W tym momencie praktycznie cały tranzyt wjeżdża od strony Rosji do LNR i następnie jedzie do DNR. LNR pobiera swoje opłaty, które można założyć iż są dosyć… hm… elastyczne. Ot takie bezpiecznie określenie. Kiedy zostanie otwarte jakieś przejść z DNR dla tirów to LNR nie będzie w stanie pobierać haraczu. Konflikt będzie wisiał na włosku, grupa, która czerpała największe korzyści z procederu może zostać postawiona przed ścianą i zbrojne rozwiązanie będzie jedynym potencjalnie skutecznym dla niej. Divide et impera. Sugeruję doszukiwać się tej taktyki wszędzie gdzie się tylko da…

Rozmawiamy odrobinę bardziej szczerze. Wrzucam zanętę do stawu… handel żywym towarem. Mina ewidentnie poważnieje, uspokaja się. Jeszcze chwilę temu żywy teraz delikatnie przemrożony.

  • Tak samo było przy Ukrainie. Handlowano dziewczynami. To jest ta sama mafia…
  • Tylko zamienili pistolety na czołgi i grady?
  • Ta…

Zostało 10 minut, idę na przystanek. Rozmowy ciekawe ale nadal jadę w nieznane. Kierowca nie do końca rozumie o co mi chodzi. Chcę zapłacić za dojazd na granicę, jak puszczą mnie to okej, dalej będziemy rozmawiać. Myśli, podobnie jak kobieta obok, że ja chcę wysiąść na granicy. Zaczynają uzasadniać, że to bez sensu, że nigdzie stamtąd nie pojadę…

To jest bardzo wschodnie. Ludzie mają wbity pewien schemat i nie są w stanie w żaden sposób z niego wyjść. Nie potrafią. Władza im kiedyś coś narzuciła i po prostu tak funkcjonują. To się tyczy każdej dziedziny. Dlatego Donbas mentalnie stoi w miejscu, wręcz konserwuje się gdy w tej samej chwili Zachodnia Ukraina ewoluuje, szuka swojej drogi, szuka lepszych rozwiązań. Różnie jej to wychodzi ale próbuje.

W końcu poddaje się… dobra do Krasnego Łucza… 15 hrywien, 3 złote… macham ręką, co za różnica. Trzeba było tak od razu. Zachciało mi się kombinowania.

Powoli jedziemy, droga doświadczona przez czas, przez auta, przez tiry, przez czołgi, przez haubice… cud, że jeszcze istnieje. Długie kilkanaście kilometrów. Ale przynajmniej ładne widoki. Wielki step ze swoimi podłużnymi pagórkami na których wiatr może się rozpędzać. Patrzę na znak, „Korinne”, na mapę „Korinne”… cholera, przecież to już Ługańska oblast. Pytam się kobiety obok „Jesteśmy już w ługańskej republice?”, odpowiada: „A nie wiem, tutaj nic nie wiadomo”…

Dopiero kilka kilometrów dalej pojawia się blokpost, prosty, znak „kontrola”, dwóch żołnierzy, jeden z nich znudzony macha aby jechać. Mijamy tira, on stoi. Ciekawe ile kosztuje przejazd…? Skoro tak bardzo chcą tutaj Rosji to pewnie zwyczaje „tradycji” mają w jednym palcu, a w zasadzie to w trzech, tylu aby wygodnie chwycić banknoty.

Na szybie mikrobusu powiewa flaga Rosji i Związku Radzieckiego. Za każdym razem fascynuje mnie ta schizofrenia. Wywieszać jednocześnie flagi dwóch tworów, które w okresie 5 letniej wojny domowej przeorały świat od przedmieść Warszawy po Władywostok i pochłaniając kilka jeśli nie kilkanaście milionów ludzkich żyć. Jednak ja już swoje słyszałem. Nawet do głowy mi nie przychodzi zapytać jak się odnosi do tego iż Rosja i Związek Radziecki są wzajemnym zaprzeczeniem, egzystencja jednego oznacza anihilacje drugiego… Nie chcę robić intelektualnej krzywdy człowiekowi, tym bardziej, że rykoszetem oberwie nie kto inny tylko ja. Oni tutaj żyją w swoim świecie gdzie nie trzeba za dużo myśleć. Wystarczy im powiedzieć co trzeba myśleć. Ukraina = faszyzm. Proste. A zapomniałbym. Obok naklejka „Rosjanie nie poddają się” i wielki zdenerwowany niedźwiedź strzelający z karabinu maszynowego. Wcześniej widziałem młodego chłopaka z podkoszulką „Jestem Rosjaninem”. Powstaje pytanie gdzie jest większy nacjonalizm… Przecież to takie normalne aby chodzić po mieście z podkreśleniem swojej etniczności w świecie, który kreuje się na postsowiecki konglomerat narodowy… przerasta mnie to, faktycznie tutaj lepiej nie myśleć za dużo. Chciałbym zobaczyć jakby ktoś założył tutaj podkoszulkę „Jestem Ukraińcem”, rozerwaliby żywcem chyba.

Wysiadam w Krasnym Łuczu na dworcu autobusowym. Nie mam akredytacji, nikt mnie nie sprawdzał. Nie prowokuję losu, żadnych wycieczek, żadnych zdjęć skoro jest szansa uniknąć problemów. Bus do Ługańska za 20 minut, elegancko, spóźnia się ale po 17 jestem w Ługańsku, żadnej kontroli, udało się. Hotel dworcowy jakieś 20m od miejsca, w którym wysiadłem z marszrutki. 100 hrywien za noc, 20zł, biorę. Znikam. Poszło coś za łatwo, znacie pewnie to uczucie. To niebezpieczne gdyż nasz umysł zaczyna się specjalnie doszukiwać się przeszkód dla przeciwwagi. A skoro szuka to ma tendencje do znajdywania. No nic, prawdopodobnie nikt nic nie wie o moim istnieniu tutaj. To dobrze i źle jednocześnie. Jutro spróbuję załatwić akredytację.