Saura (16/17): Mniejszości w libańskiej układance

Zanim pojawi się ostatni artykuł o Libanie skupiający się na największej grupie religijnej – Szyitach uznałem, że napiszę kilka słów o do tej pory pomijanych przez mnie mniejszościach, które mimo, że obecnie nie odgrywają determinującej roli w wydarzeniach nadal są jednak obecne i należy poświęcić im chociaż te kilka zdań. Tym bardziej, że jeśliby szala zaczęła się równoważyć to może się okazać, iż włączenie się któregoś drugorzędnego gracza może zmienić ewentualny delikatny układ sił. A więc pora na Ormian, Druzów i Palestyńczyków.

Ormianie 

Ormianie znaleźli się w Libanie w 1915 roku uciekając przed Turkami i Kurdami przeprowadzającymi Ludobójstwo Chrześcijan w Imperium Osmańskim. Mimo posiadania przez mnie, może nie szerokiej, ale całkiem sporej wiedzy o tym co doprowadziło do takiego obrotu spraw nie mam najmniejszych wątpliwości, że reakcja młodotureckiego rządu była zdecydowanie przesadzona i należy ją określać jako planowe ludobójstwo. Wśród libańskich Ormian stanowisko jest jednoznaczne i corocznie podkreślane 24 kwietnia w rocznicę Ludobójstwa. Wewnętrznie są podzieleni na odłam katolicki i prawosławny jednak nie ma to większego negatywnego wpływu na relacje między nimi. Mają poczucie bycia mniejszością z silną narodową i językową odrębnością. Podobnie jak ich przodkowie kultywują ormiańskie tradycje zachowując wielowiekową spuściznę. Powszechna jest wśród nich znajomość języka arabskiego, ale tylko część Ormian włada nim w pełni poprawnie – zazwyczaj przy okazji gramatyki nie rozróżniają występujących w arabskim rodzajów (męski/żeński). Na co dzień w ormiańskich dzielnicach Bejrutu można usłyszeć częściej język ormiański niż arabski.

Pozycja Ormian w libańskiej polityce jest dwojaka. Z jednej strony mając świadomość coraz silniejszej pozycji Sunnitów i Szyitów zachowują bliskość i więź z pozostałymi Chrześcijanami, z drugiej zawsze poszukują okazji do partycypowania w rządzie i zabiegania o interesy Ormian. Próbują być tym przysłowiowym języczkiem u wagi nikomu nie wchodząc za mocno w drogę.

Nie tak bardzo odmienne jest też ich stanowisko odnośnie Rewolucji. Nauczeni historycznymi doświadczeniami dystansują się od przełomowych zdarzeń skupiając się na zabezpieczeniu samych siebie. Oczywiście jak wszyscy inni odczuwają skutki kryzysu gospodarczego i widzą każdego dnia rozwarstwienie społeczne jakie dotyka całe libańskie społeczeństwo, także Ormian – naturalnie więc duchem są z Saurą, jestem przekonany, że wielu młodych bierze udział w demonstracjach. Natomiast całościowo raczej bacznie obserwują i adaptują się do zmieniających warunków.

Znacznie bezpieczniejszym dla nich wyjściem jest bądź emigracja w miejsca gdzie ormiańska diaspora na dobre zakorzeniła się i może udzielić im pomocy, bądź, co w mojej ocenie jest znacznie ciekawsze – pojawia się trend wyjeżdżania do Armenii. Od czasu obalenia Serża Sarkisjana w wyniku niedawnej rewolucji w 2018 roku w tym małym kaukaskim państwie nastąpił szereg reform połączonych z walką z korupcją i środowiskami kryminalnymi. Ciężko powiedzieć czy Armenia doczekała się definitywnie przemian na miarę tego czego dokonał Micheil Saakaszwili w Gruzji ponad dekadę temu. Pewne jest, że dzieje się tam dobrze i sporo Ormian rozważa wyjazd do Armenii i przeniesienie bądź otworzenie tam kompletnie nowych biznesów. Dla Libanu oznaczać to może jeszcze większe tąpnięcie ekonomiczne gdyż historia jednoznacznie pokazuje, że ubytek narodu lub ogólnie grupy ludzi mocno związanej z handlem w danym kraju zawsze implikuje trudności gospodarcze (Europa potrzebowała sporo czasu aby przystosować się do rzeczywistości pozbawionej Żydów, podobnie Imperium Osmańskie po wymordowaniu Ormian doświadczyło daleko idących reperkusji finansowych).

Dominująca ormiańska partia – Tasznag (Armeńska Federacja Rewolucyjna – aczkolwiek miejmy na uwadze, że głosy Ormian rozchodzą się też po innych obecnych w polityce ormiańskich partiach) po kilku latach balansowania znalazła się w końcu, w 2011 roku w prosyryjskim Sojuszu 8 Marca (bądź przynajmniej zaczęła orbitować wokoło niego gdyż te afiliacje nie są wyraziste). Ciężko doszukiwać się w tym akcie wielkiego poparcia dla którejkolwiek stron – to raczej kolejny przykład ormiańskiego pragmatyzmu i poszukiwania tego silniejszego, a skoro (do niedawna) posiadający poparcie wielu Chrześcijan Wolny Ruch Patriotyczny Michela Aouna (20 miejsc na 64 przypadające Chrześcijanom) zdecydował się zmienić strony i stworzyć rząd z szyickim Amal-em i Hezbollahem to dlaczego miałoby zabraknąć w tej koalicji Ormian? Tym bardziej, że Druzowie od Dżumblata (o nich więcej za chwilę) też zdecydowali się poprzeć rządzący Sojusz 8 Marca.

Druzowie 

Druzowie według libańskiego systemu zaliczani są do Muzułmanów i to z nimi dzielą się miejscami w parlamencie mając ich osiem zagwarantowanych. Religioznawstwo nie jest moją mocną stroną – mnie interesuje wpływ i udział religii w polityce, a nie to w co kto wierzy. Rzecz jasna włócząc się po świecie nie odmawiam sobie możliwości poznania choć odrobinę lokalnych wierzeń, ale nie jest to coś na czym się skupiam i zapamiętuję na długo. Druzowie natomiast Muzułmanami nie są – ich wierzenia to mieszanka Islamu, Chrześcijaństwa, Judaizmu i różnych lokalnych dawnych religii. Nie są one za dobrze znane gdyż Druzem można się tylko urodzić więc i nie istnieje żadna wola aby kogokolwiek nawracać i tym samym tłumaczyć odmęty druzyjskych wierzeń.

Starczy. Warto wiedzieć za to, że społeczeństwo Druzyjskie dzieli się na osoby religijne i niereligijne – a precyzyjniej chodzi o to, iż ten podział jest bardzo wyraźny. Nikt nikogo do niczego nie zmusza aczkolwiek w przypadku podjęcia decyzji o byciu “tym religijnym” należy z szacunku do całej społeczności, która trzyma się mocno blisko siebie, przestrzegać zbioru reguł – nie można palić, pić alkoholu czy brać narkotyków. Mała uwaga – nie można stać się osobą religijną jeśli wcześniej kogoś się zabiło bądź uprawiało seks przedmałżeński (pewnie warunków jest więcej, ale to są te mi znane). Znaczy można wierzyć i przeobrazić swoje życie, ale nie jest w dobrym smaku aby uważać się za taką osobę i ubierać się (białe czapki i czarne bardzo charakterystyczne spodnie z niskim krokiem) w specyficzny dla tej grupy sposób. Druzowie nie posiadają świątyń – modlą się w różnych miejscach nazywanych darami.

Ze względu na swój wyjątkowy synkretyzm religijny padali ofiarą prześladowań ze strony Muzułmanów. W zasadzie nadal padają gdyż chociażby w Syrii wielokrotnie to specjalnie w nich kierowane były ataki bombowe salafickich organizacji. To też daje im pewne poczucie wspólnego losu z Chrześcijanami. Nie chcę przesadzać ponieważ w 1982 wybuchł w górach wyjątkowo krwawy epizod Libańskiej Wojny Domowej gdzie Druzowie i Chrześcijanie rzucili się sobie do gardeł wycinając w pień obustronnie niejedną wioskę. Ale pomijając te sporadyczne “zajścia” w ich wzajemnej historii prędzej doszukamy się kooperacji niż nienawiści. W końcu Chrześcijanie też byli często prześladowani w zdominowanym przez Islam świecie, poza tym Druzów i Chrześcijan łączy tolerancyjne podejście do korzystania z używek, jedzenia wieprzowiny i odsłaniania włosów przez kobiety. O ile tereny etnicznie mieszane między Druzami i Chrześcijanami są powszechnie spotykane o tyle wioski druzyjsko-sunnicko/szyickie są rzadkością. To bardzo wymowne.

Libańskimi Druzami od około czterech stuleci rządzi oryginalnie kurdyjska rodzina Dżumblatów – to jest ewenement. Naturalnie po prawie pół tysiącu lat w libańskich górach z ich kurdyjskości nic nie pozostało – dzisiaj są Druzami. Ale tu już mały haczyk… jak już wspomniałem Druzem trzeba się urodzić. Cóż, jak widać kiedy ma się odpowiednią siłę i władzę można przemilczeć taki drobny szczegół. Ale przejdźmy do konkretów – Dżumblatowie to Progresywna Socjalistyczna Partia – współcześnie nie jest ani progresywna, ani socjalistyczna. Jest partią – druzyjską partią. Wcześniej faktycznie miała powiązania z międzynarodówką i otrzymywała umiarkowane wsparcie ze Związku Radzieckiego.

Dżumblat (teraz Walid, wcześniej jego ojciec, zabity przez Syryjczyków, Kemal) o wszystkim decyduje w druzyjskich górach, bez jego wiedzy nic dużego nie może mieć miejsca. Posiada własną bojówkę i armię zdolną, co udowodniła, całkiem skutecznie walczyć nawet z Hezbollahem (wojna z 2008 roku). Obecnie PSP (w skrócie nazwa partii) znajduje się w rządzie obok Aounistów, Amal-u i Hezbollahu. Nie przez przypadek Druzom pejoratywnie przypisuje się określenia węży i tych co notorycznie zmieniają strony. Każdy, bez znaczenia czy Szyita, czy Sunnita, czy Chrześcijanin powtarzał, że im nie można ufać, że oni zawsze idą tam gdzie powieje watr. Ciężko im się dziwić – są mniejszością zmuszoną lawirować w meandrach libańskiej polityki.

Najbardziej jaskrawym tego dowodem jest Walid Dżumblat, który mimo utraty ojca z rąk Syryjczyków był i nadal jest zdolny dogadywać się, wpierw z wprost odpowiedzialnym za to zabójstwo Hafizem, a obecnie jego synem Baszarem Assadem.

Wśród Druzów jest jeszcze ktoś taki jak książę Talal Arslan – postać o doskonałym rodowodzie jednak ponoć relatywnie słaba i niezdolna aby skutecznie i efektywnie działać w brutalnych realiach Libanu. Talal posiada swoją partię, również o charakterze druzyjskim – Libańską Partię Demokratyczną. Uważa się, że jest to raczej forma koncesjonowanej opozycji mającej ukazać rodzinę Dżumblatów w lepszym, prodemokratycznym świetle.

Druzowie w większości popierają Rewolucję. Ale to nie jest takie proste gdyż o ile Dżumblat na początku jej się sprzeciwiał to w swoim stylu widząc, w którą stronę wszystko zmierza, po kilku dniach obrał odmienną postawę obdarzając Saurę swoim poparciem. Jego początkowa niechęć została mocno negatywnie odebrana i również zapamiętana wśród Druzów. Mimo silnego przywiązania do swojego lidera mieszkańcy druzyjskich gór doskonale widzą korupcję i nepotyzm. Co ważniejsze, o czym już pisałem, w efekcie całościowego zapadania się gospodarki także Dżumblat utracił sporą część swoich możliwości patronowania (czyt. nepotyzm i klientelizm) – mitologiczna łasta przestaje działać, a to odbiera mu legitymację druzyjskiego społeczeństwa. I jakby nie patrzeć Rewolucja jest przeciwko całej klasie politycznej – Dżumblat w pełni się do niej zalicza.

Palestyńczycy 

Palestyńczycy to oddzielny temat, które w tej podróży najczęściej pomijałem w dyskusjach. Nie dlatego, że uważam, iż nie jest ważny – nic z tych rzeczy, przecież Libańska Wojna Domowa zaczęła się od walk między Chrześcijanami, a właśnie Palestyńczykami. Ale ta część z Was, która mnie zna doskonale wie, że nie mogłem chociaż te kilka razy nie poruszyć tematu ich sytuacji i naturalnie jeśli już trafiała się okazja porozmawiać po angielsku z reprezentantem ten mniejszości to obficie korzystałem z niej.

Mianowicie Liban to jedyny kraj, który nie zrobił kompletnie nic aby rozwiązać problem palestyńskich uchodźców. Jordania po krwawej wojnie domowej zdecydowała się przyznać im obywatelstwa; Syria do czasu wojny zrobiła to częściowo – natomiast jak to się dalej tam potoczy czas pokaże – część Palestyńczyków poparła pośrednio, a czasem i bezpośrednio Powstanie przeciwko reżimowi Baszara Assada, a to z pewnością nie ułatwi im odnalezienia się w powojennej Syrii. Tak czy siak ze względu na swoją konfesjonalną demokrację Liban odrzuca jakąkolwiek możliwość dania pełni praw Palestyńczykom.

A te prawa czasami są absolutnie podstawowe – prawo do posiadania ziemi, mieszkania, samochodu… Palestyńczycy nie posiadają tych praw – muszą rejestrować swoje dobra na Libańczyków. A przypominam pierwsi palestyńscy uchodźcy znaleźli się w Libanie już w 1948 roku… zdarza się, że mówimy o trzecim bądź czwartym pokoleniu, które rodzi się obywatelami trzeciej kategorii. Co więcej w Libanie obywatelstwo może przekazać tylko mężczyzna – tak więc istnieje dodatkowy, pośredni, mechanizm represji, który uniemożliwia Palestyńczykom wżenianie się – mówiąc prostym językiem jeśli Palestyńczyk wyjdzie za Libankę to ich dzieci nie otrzymają obywatelstwa Libanu.

Kto sprzeciwia się temu aby Palestyńczycy stali się pełnoprawnymi obywatelami Libanu? Prawie wszyscy. Chrześcijanie obawiają się zbyt dużego wzmocnienia pozycji Muzułmanów, Szyici obawiają się utraty wpływów na rzecz Sunnitów (Palestyńczycy to głównie Sunnici), a część sunnickiej oligarchii obawia się utraty swojej pozycji wśród Sunnitów…

Ostatni zarzut mimo, że wydaje się kuriozalny nie jest aż takie bezzasadny gdyż drobna grupa Palestyńczyków otrzymała obywatelstwa, bodajże, podczas rządów Rafika Haririego w latach 90’ i dzisiaj sunniccy politycy są już zmuszeni zabiegać o ich głosy. Biorąc pod uwagę, że Sunnici nie uzyskali przez to żadnych dodatkowych miejsc w Parlamencie oznacza to tylko dla nich dodatkowy wewnętrzny podział bez żadnych korzyści.

Oficjalnie Palestyńczyków w Libanie jest ponad 300 tysięcy. Nieoficjalnie nie ma ich nawet 200 tysięcy, prawdopodobnie jest to liczba bliższa 140 tysiącom. Emigrują gdzie się tylko da – władza libańska wydaje im dokumenty uprawniające do zagranicznych podróży – jest jej to przecież na rękę.

Palestyńczyków nie ma w Saurze. Nie mają w tym żadnego interesu. Sporadycznie ktoś przebąknie, że może czas i ten problem w końcu rozwiązać, ale na ten moment nie zanosi się na żaden przełom.

Ale Liban to też Palestyńczycy, to są ich obozy będące obecnie już po prostu biedniejszymi, gęsto zabudowanymi dzielnicami miast. Armia libańska nie posiada nad nimi kontroli – rządzą tam palestyńskie organizacje – obecnie głównie, tutaj ogromne uproszczenie – Hamas i Fatah (tych formacji jest znacznie więcej, a i sam Fatah nie jest jednolity). Nierzadko dochodzi do starć między nimi o skąpą władzę za wojskowymi punktami kontrolnymi. W sytuacjach kiedy wewnętrzne problemy obozów zaczynają promieniować poza ich tereny wtedy zbrojnie interweniuje Armia Libańska; w mniejszym stopniu Hezbollah (wiele obozów znajduje się na terenach pod kontrolą Partii Boga), który musi być bardzo ostrożny. Dlaczego? Pokrótce – Iran wspiera w walce z Izraelem palestyńskie organizacje przez Hezbollah, któremu wbrew pozorom nie zawsze jest to na rękę – wielu palestyńskich bojowników zasiliło szeregi antyrządowych milicji w Syrii. Hezbollah musi zagryzać zęby i operować wyższym celem jakim jest walka z Izraelem, a Iran musi mediować i, że tak powiem, delikatnie naciskać na obie strony tego interesu przypominając im kto jest ich głównym wrogiem. Tak więc ciężko jest powiedzieć aby Hezbollah był w sojuszu z Palestyńczykami – w mojej ocenie to, już który z rzędu, objaw pragmatyzmu jego liderów.