Saura (9/17): Cierpliwości kres

Łapię chwilę oddechu na Cyprze. Oni, czyli Grecy i Turcy mają tutaj swój własny konflikt, ale przynajmniej zamrożony. Nie szykuje się żadna nowa, cypryjska wojna, ani żadna lokalna rewolucja. Za to w Libanie ostatnie dni obfitowały w wiele wydarzeń, które na pewno postronnym osobom nie ułatwiają zrozumienia tego co się odbywa w tym niewielkim kraju. Postaram się co nieco rozjaśnić.

Więc po kolei.

Zacznijmy od niedzielnych starć w Bejrucie między Saurzystami (przyp. „Saura” – rewolucja), a zwolennikami Hezbollahu i Amal-u. Ostatnio opisywałem główne siły polityczne w Libanie (odsyłam), ale proforma – Hezbollah każdy zna bądź powinien kojarzyć. Ruch Amal jest za to przez zachodnie media marginalizowany i w ogólnej świadomości, jeśli w ogóle, funkcjonuje w cieniu bojowników Partii Boga (Hizb – partia, Allah – Bóg). A jest to bardzo błędne założenie – Amal to zdecydowanie nie mniej ciekawa organizacja i warto, a wręcz należy, napisać o niej kilka dodatkowych zdań.

Po pierwsze Hezbollah wywodzi się właśnie z Amal-u, a to oznacza, że to Amal (a nie Hezbollah) był pierwszą powszechną, szyicką reprezentacją w libańskim społeczeństwie. Został założony tuż przed wybuchem Libańskiej Wojny Domowej przez urodzonego i wychowanego w Iranie Musę Al Sadra – jedną z najważniejszych postaci niepodległego Libanu, która do dzisiaj cieszy się ogromnym szacunkiem nie tylko szyickiej części społeczeństwa. Zasłynął swoim pokojowym nastawieniem i odżegnywał od pchania konfliktu w kierunku religijnej wojny – między innymi głosił, że każdy atak Szyitów na kościół jest także atakiem na jego własne świątynie (tj. meczety). W niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w 1978 w Libii Kadafiego. Kto stał za jego prawdopodobnym zabójstwem? Hafiz Assad (ojciec Baszara)? Izrael? Sam Kadafi? A może Reza Pahlavi, który obawiał się rosnących wpływów szyickiego teologa w rozsypującym się imperium szachów? Giblartar ’43…

Po drugie mimo, że obecnie jest to formacja polityczna, a nie militarna to z całą pewnością posiada swoje aktywne bojówki, które trzymają silną pięścią Szyitów. Nie insynuuję jakoby Szyici byli pod okupacją Amal-u, nie, chodzi o coś znacznie bardziej zawoalowanego. Należy przyjąć, że Amal to taka sama partia kliencka jak chociażby partia Dżumblata wśród Druzów. Szyici mają poczucie znajdowania się w wiecznym zagrożeniu (podchodzącym czasem pod sztucznie kreowany i politycznie eksploatowany syndrom oblężonej twierdzy) więc z relatywnie dużą łatwością akceptują istnienie takiej polityczno-ekonomicznej nadbudówki pod warunkiem wypełniania jej post-feudalnej roli (tj. klientelizm, nepotyzm), tym bardziej kiedy po latach marginalizacji uzyskali realną władzę w Libanie. Przy okazji warto nadmienić, że ten okres władzy trwa już, z przerwami, prawie 30 lat więc wśród bardziej wyedukowanych warstw szyickiej społeczności następują refleksje co do zasadności istnienia pośrednika w formie Amal-u. Pamiętajmy też, że przez okres syryjskiej okupacji (1990 – 2005) Chrześcijanie zostali praktycznie wyeliminowani z polityki, a Sunnici są rozbici terytorialnie, zazwyczaj nastawieni wrogo do assadowskiej Syrii i po prostu słabi pod kątem militarnym. Z całej mozaiki zostają jedynie Druzowie, którzy będąc w mniejszości zmuszeni byli układać się z Syryjczykami (tutaj warto przytoczyć historię obrazującą dlaczego tak popularne są zarzuty o częste zmienianie stron przez Druzów – ojciec obecnego druzyjskiego przywódcy Walida Dżumblata – Kemal, został zamordowany przez Syryjczyków, mimo to Walid przez lata skrywając swój żal i wrogość prowadził z nimi ugodowy dialog, aby przy okazji Cedrowej Rewolucji opowiedzieć się otwarcie przeciwko Baszarowi – tutaj dodatkowy smaczek: Kemal – Hafiz, Walid – Baszar, mamy więc namiastkę wręcz dynastycznej rozgrywki).

Po trzecie jeśli spróbować oszacować realny wpływ na libańską politykę to zaryzykuję iż z szyickiej dwójki większy posiadać będzie Amal, a nie Hezbollah. To rezultat specyficznej formy symbiozy – Hezbollah przymyka oko na korupcję czy wręcz kryminalną aktywność poszczególnych członków Amal-u, za to ludzie z Amal-u nie wtrącają się w działalność zagraniczną Hezbollahu – głównie w zaangażowanie w Syrii, Iraku i wspieranie palestyńskiego Hamas-u. Nie wypominają także Hezbollahowi bezpośrednich powiązań z Iranem (a jest to warte wspomnienia gdyż tzw. Wojna Braci z końcówki lat 80-tych między Amal-em i Hezbollahem poza walką o przywództwo wśród Szyitów była również podszyta syryjsko-irańską rywalizacją – Iran wspierał Hezbollah, a Syria Amal).

Po czwarte, przynajmniej w teorii, w przeciwieństwie do Hezbollahu Amal jest świecki – w praktyce jest partią prawie wyłącznie szyicką i popieraną wyłącznie przez Szyitów. Hezbollah dla porównania posiada niewielkie, ale jednak także poparcie Chrześcijan (a jeśli nie poparcie to chociaż respekt, a na zbudowanym na sile Bliskim Wschodzie to ważniejsze od „lubienia” bądź „nie lubienia”). Amal to też taka w prostej linii kontynuacja klientelistycznej piramidy oplatającej szyickie społeczności. Mówiąc inaczej – Hezbollah gra o wyższe cele, bo ma też inne możliwości i inne założenia. Posiadając nadal silnie wsparcie z Iranu jest mocniej uniezależniony od tego ile potencjalnym skorumpowanym politykom uda się wykraść z budżetu – to daje mu większą legitymizację społeczną wykraczając poza krąg Szyitów i budując obraz samego siebie jako obrońcy przed „syjonistycznym imperializmem”. Zajmuje świadomie zazwyczaj te relatywnie mniej kluczowe ministerialne stanowiska równocześnie starając się realnie wypełniać powierzoną przy ich okazji rolę – słyszałem na przykład umiarkowanie pozytywne zdania chociażby o ich ministrze zdrowia.

Na ten wpis starczy tego i tak przydługiego wykładu. Wróćmy do tego co stało za konfrontacją między szyickimi bojówkami, a saurzystami. Przeciągający się impas zaczyna coraz mocniej irytować i frustrować wszystkie strony sporu. Saurzyści podjęli pod koniec weekendu decyzję o kolejnym ogólnokrajowym strajku, włącznie z blokowaniem dróg. Około 21-22 zablokowany został tzw. Ring przebiegający w sąsiedztwie Downtown (a koło północy w pozostałych wielu częściach Libanu (głównie sunnickich i chrześcijańskich) zaczęto ustawiać bądź budować prowizoryczne barykady). Sprowokowało to do działania mieszkających po drugiej stronie drogi Szyitów – łącznie do centrum Bejrutu skuterami zjechało około 700-800 osób. W ruch poszły kamenie i pałki – ciężko powiedzieć kto wygrał to kilkugodzinne starcie, ale to też nie jest najistotniejsze – policja i wojsko stopniowo zaczęły rozdzielać walczące strony. Część Szyitów (upraszczam na potrzeby wpisu) uderzyła omijając wojsko i policję w Sauromajdan (jak nazywam miasteczka namiotowe Rewolucji) i tam znaczną część namiotów zniszczyła.

My przyjechaliśmy tuż po 2 w nocy (niestety gęsto rozsiane blokady znacznie wydłużyły przejazd przez góry Libanu) kiedy sytuacja była już pod częściową kontrolą wojska i policji – nadal w użyciu były spore ilości gazu łzawiącego, który roznosił się po całym centrum, a co najmniej kilka aut i wiele witryn sklepowych została zniszczona. Gdy wyjeżdżaliśmy o 5 nad ranem można oglądać obrazki śpiących na chodnikach oddziałów prewencji i siedzących przy palących się koksownikach wspólnie z Rewolucjonistami żołnierzy. Do miasta wracało po długiej nocy życie.

Moje wnioski?

Po pierwsze Rewolucji brakuje siły. Takiej ordynarnej i fizycznej. Nie, nie umniejszam znaczenia aspektowi rewolucji społecznej, której ogólne skutki mogą wybiec na lata do przodu bez znaczenia jak się zakończy sama rewolucja w najbliższej przyszłości – a to w skali makro może ewolucyjnie transformować kraj znacznie skuteczniej niż palące się opony. Jednak gdy dochodzi do bezpośredniego starcia, kiedy trzeba wziąć kamień w dłoń i nim rzucić to gdzieś wyparowują tłumy uśmiechniętych i bawiących się w najlepsze kobiet i mężczyzn. Ja wiem, pięknie brzmi na ustach „pokojowo protestujemy”, ale chyba nie do końca tak to działa kiedy naprzeciwko siebie masz jedną z najskuteczniejszych bojowo formacji militarnych istniejących na Bliskim Wschodzie pozostającą poza jakąkolwiek kontrolą rządu. Miękkich ludzi mało kto się boi, a strach potrafi modyfikować reguły gry. Na razie ciężko oszacować czy kontra zwolenników Hezbollahu i Amalu (bo liderzy obu tych partii odcinają się od tego jakoby oni w jakikolwiek sposób dyrygowali działaniami owych ludzi – swoją drogą kilkukrotnie słyszałem, że winić należy bardziej Amal niż Hezbollah – powody macie opisane wyżej) była wyłącznie przeciwko blokowaniu dróg (które swoją drogą w mojej ocenie mają już niewielkie poparcie społeczne) czy jest częścią szerszej strategii mającej na celu zastraszeniu demonstrantów.

W historii wielkich wydarzeń odbywają się też te mniejsze bądź większe, które umykają jakimkolwiek analizom. Są często dziełem przypadku, który w chaotyczny sposób zaburza domniemany bieg zdarzeń. Tej samej nocy w innym miejscu doszło do wypadku na jednej z blokad. Rozpędzone auto wpadło w niewidoczną w mroku barierkę ustawioną przez protestujących i następnie rozbiło się o betonową barierę rozdzielającą autostradę. Dwie osoby zginęły na miejscu.

Tym razem dla odmiany na ulicę wyszli demonstrować zwolennicy Amal-u i Hezbollahu. O ile w Dahiyi (południowa, gęsto zaludniona szyicka część Bejrutu) zajścia miały dosyć spokojny przebieg, a wśród zebranych osób nie brakowało kobiet o tyle w mieście Sur (Tyr) na południu kraju (miasto szyickie) zaatakowano i podpalono lokalny sauromajdan. Hezbollah zaatakował też protestujących w Balbek rozganiając ich.

O czym to świadczy? Tradycyjne (tj. od czasu zakończenia Wojny Domowej) szyickie ugrupowania tracą swoje poparcie. Cała rzesza ludzi zaangażowana w nepotyczne i skorumpowane układy, które gwarantowały im wysoką społeczną pozycję i szeroki dostęp do publicznych zasobów, powiązany z władzą ich dysponowania wśród lokalnej populacji zaczęła panicznie obawiać się utraty owych przywilejów. Można przyjąć, że wzrost ich aktywności to nie odpowiedź na Saurę tylko próba ustabilizowania sytuacji na własnym podwórku. Przecież w Sur i Balbek są praktycznie wyłącznie Szyici – nie mogą operować w tych miastach jakąkolwiek propagandą wymierzoną w inne grupy etnoreligijne. To także nie są duże miasta, ludzie nie są tam anonimowi. Grunt się sypie wszystkim wielkim graczom pod nogami… nowa Wojna Braci zaczyna się tlić…

Dlaczego?

Amal jako część systemu, jest też częścią wcześniej opisanej przez mnie Łasty („plecy” – nepotyzm). Braki w publicznych środkach sprawiają, że nie są w stanie już wypełniać swojej roli na poziomie lokalnych społeczności. Ludzie tracą do nich zaufanie i szukają alternatyw.

Hezbollah natomiast to zupełnie inna opowieść. Po pierwsze Liban to nie jest państwo wygodne dla fanatycznych zapędów. Tu jest morze, tu jest ciepło, tu się ludzie lubią bawić. Zabronisz im pić i robić imprez w swojej dzielnicy? To nie Iran z którego wcale nie tak łatwo jest uciec – w Libanie przejedziesz góra 30km w kierunku terenów z większością Chrześcijan czy Druzów i robisz tam co dusza zapragnie. Po drugie Hezbollah wdepnął bardzo mocno w religijne konflikty w Syrii i Iraku. I widzicie… jeśli od początku swojego istnienia deklarujesz, że Twoim celem jest walka z Izraelem, a w pewnym momencie pchasz się bardzo brudną religijną rzeź z Sunnitami to nie wygląda to w oczach swoich popleczników za dobrze.

Oczywiście! Argumentacja Hezbollahu, że dołączenie do syryjskiej wojny po stronie Assada było czysto pragmatycznym krokiem mającym odsunąć od siebie zagrożenie sunnickiego ekstremizmu nawet mnie częściowo przekonuje. Ale inaczej sytuacja wygląda na miejscu kiedy Hezbollah emanuje kultem zwycięzcy i jednocześnie do kraju wracają setki, jeśli nie tysiące worków z zwłokami. Wojna w Syrii nie jest łatwą wojną, tym bardziej, że Hezbollah jest tam stroną ofensywną więc naturalnie jest bardziej narażony na straty w zurbanizowanych warunkach miejskich walk.

Portrety szahidów (zabitych bojowników) zalewają szyickie wioski i miasteczka. Część na pewno pochodzi z czasów walk z Izraelem. Ale część sprawia wrażenie świeżych.

Nie wiadomo jak daleko posuną szyickie partie w celu stłumienia Saury przynajmniej wśród „swoich”. Nie są z pewnością w stanie wyjść ze swoją wizją świata w druzyjskie i chrześcijańskie góry. Tam na nich czekają uzbrojone bojówki Dżumblata i Libańskich Sił Samira Dżadży. Inaczej sprawa wygląda w przypadku Sunnitów, którzy są podzieleni na kilka odseparowanych obszarów (północ z Tripoli, południe z Saidą, i południowa część doliny Bekka). Wyraźnie było to widać podczas Wojny Domowej kiedy znaleźli się na łasce i niełasce Palestyńczyków sami angażując się tylko w niewielkim stopniu w walki i raczej bezwiednie wpadając czy to w izraelską czy to syryjską okupację.

Kolejną kwestią jest zmęczenie społeczeństwa. Nie jedna osoba ma dość tak i polityki, rządu jak i rewolucji z blokowaniem dróg na czele. A owe blokowanie nierzadko przypomina jakąś tragikomedię. Zbierze się pięciu chłopa, zjedzie na jakieś małe skrzyżowanie i ogłosi blokadę za pomocą zaparkowanych aut… serio, tak to czasami wygląda. Ogólnie jak ostatnio mieliśmy okazję poznać krainę blokad to na żadnej nie było więcej niż 20 osób. Armia bez większego trudu likwiduje je nad ranem tak, że do południa wszystkie drogi są udrożnione.

Myślicie, że to wszystko? Wśród Chrześcijan też wrze. Mimo, że rządząca partia Wolnego Ruchu Patriotycznego Michela Aouna straciła dużą część swojego poparcia to wcale nie ma się tak źle jakby mogło się wydawać. Przykładem tego były ostatnie wewnątrzchrześcijańskie starcia na kamienie między zwolennikami i przeciwnikami prezydenta pod jego pałacem w Baabda. Argumenty jego zwolenników nie są wcale takie bez pokrycia – obecny stan kraju to efekt wieloletnich zaniedbań jeszcze sprzed Cedrowej Rewolucji i wzrostu korupcji powiązanej z bezkarnością elit, które w coraz to bardziej ordynarny sposób zawłaszczały kolejne gałęzie libańskiego gospodarki. Aoun w tej narracji znajduje się między młotem i kowadłem próbując zwalczać patologie na co nie pozwalają mu jego przeciwnicy sam poddając tak siebie jak i swoich ludzi pod werdykty sądów. Tylko czy teraz, gdy Liban znajduje się w katastrofalnym stanie takie przerzucanie się winami może jeszcze przekonać jakąś szerszą grupę?

Już przeszło 40 dni Rewolucji…