Biji czyli upragnione kurdyjskie referendum niepodległościowe

Kurdowie, ponad 30 milionowy naród od ponad 100 lat, to jest traktatu Sykes – Picot podpisanego w 1916 roku, dokonującego rozbioru Imperium Osmańskiego między imperialne potęgi Francji i Wielkiej Brytanii, podzielony jest między cztery państwa – Syrię, Turcję, Iran i Irak. Losy Kurdów przez wiele lat odnajdują swoje analogie w losach Polaków pod zaborami. Nie tylko pod kątem martyrologicznego cierpienia ale także wewnętrznych podziałów politycznych wynikających z odmiennej polityki prowadzonej przez państwa, w których skład wchodzą tereny zamieszkałe przez Kurdów.

Kurdyjski wysiłek w stronę niepodległości czy chociażby autonomii przybierał bardzo różne formy, w odmiennych czasach i miejscach. Od spontanicznych i nagłych powstań, przez pracę u podstaw po kolaborację z tworami ościennymi w czasie wielu wojen. Skutki takich działań nierzadko kończyły się tragicznie dla Kurdów zmuszając ich do zmiany swojej polityki. Góry, w których zadomowili się Kurdowie zapewniają im pewien parasol ochronny i pozwalają w znacznie większym stopniu niż narodom zamieszkującym niziny zachować kulturę i język. Te same góry przez wieki dawały tak i nadzieję jak i czasami nadmierną wiarę w zwycięstwo. Kurdom zazwyczaj brakowało wyczucia momentu historycznego, w którym należy podjąć odpowiednią inicjatywę. Paradoksalnie tak jak i nam, Polakom, w czasie źle przygotowanych i nieprzemyślanych powstań przeciwko ówcześnie potężnej carskiej Rosji.

Jednak po niezliczonych porażkach kurdyjskie marzenie o niepodległości jeszcze nigdy nie było tak bliskie i realne. Iracki Kurdystan od czasów I Wojny w Zatoce (1991) kiedy to Świat Zachodni zmienił swoje zdanie co do Saddama Husajna, który próbując ratować zrujnowaną gospodarkę i co chyba nawet ważniejsze, swój autorytet, po nieudanej, trwającej krwawe 8 lat, napaści na Iran zdecydował się zająć niewielki, ale jakże bogaty w ropę, Kuwejt. Irak rządzony przez nacjonalistyczną partię Baas został w 1991 roku w błyskawicznym tempie rozbity zostając zmuszony do uznania warunków pokojowych zachodniej koalicji. Saddam utrzymał się u władzy ale musiał uznać kurdyjska autonomię na północy. Była to forma zadośćuczynienia za krzywdy podczas wojny iracko – irańskiej w ramach operacji Al-Anfal prowadzonej od początku 1988 roku przez wojska rządowe przeciwko kurdyjskiej ludności cywilnej. Kulminacją stała się Masakra w Halabdży gdzie w wyniku ataku gazowego zamordowano około 5000 osób. Do dzisiaj jest to wydarzenia będące podstawą nowoczesnej świadomości narodowej irackich Kurdów.

Ale to jest przeszłość. Iracki Kurdystan wydaje się, że wyciągnął lekcję z lat nieefektywnych działań i stopniowo krok po kroku dążył do upragnionej niepodległości chwytając wpierw paznokieć, następnie palec, dłoń i w końcu rękę. Od 3 lat, czyli od czasów ofensywy Daesz w Iraku relacje między Bagdadem i Erbilem (stolica irackiego Kurdystanu) stały się bardziej formalne niż faktyczne. Rząd centralny przestał wypłacać należne sumy z budżetu do Kurdystanu, a Kurdowie zaczęli sprzedawać ropę pomijając pośrednictwo Bagdadu i nie płacąc należnych mu z tego tytułu kwot. Z jednej strony nagły upadek Mosulu w 2014 roku wstrzymał tendencje niepodległościowe zmuszając Kurdów do stawienia wpierw czoła znacznie lepiej uzbrojonemu i doświadczonemu przeciwnikowi jakim byli bojownicy Kalifatu, z drugiej przez te 3 lata umocnił swoją pozycję i scementował dotychczas brakujące ogniwa niepodległościowej układanki. Według niepisanego przywódcy Kurdów, przez wielu traktowanego wręcz jak boga, Masuda Barzaniego nadszedł czas na ostateczną separację – rozpisano referendum na 25 września 2017 roku.

Jak wygląda stosunek do referendum? Zdawałoby się, że wszyscy Kurdowie powinni popierać ideę niepodległości ale tak nie jest. O ile w Erbilu na północy, miasta całego udekorowanego w kurdyjskie flagi i barwy, trwało w najlepsze beztroskie świętowanie, o tyle w południowej Sulejmaniji w trakcie krótkich rozmów dało się odczuć się większy dystans. Nic dziwnego, to odbicie wieloletniego konfliktu politycznego między wspomnianymi Erbilem i Sulejmaniją. Referendum jest organizowane przez bazującą w Erbilu partię Barzaniego – Demokratyczną Partię Kurdystanu. W Sulejmejmaniji Barzani nie ma dużego poparcia więc miejscowym nie do końca odpowiada „zawłaszczenie” idei referendum i niepodległości przez tamtejszego lidera. Jednakże mimo początkowego sprzeciwu partii opozycyjnych, głównie Goranu z Sulejmaniji i islamistycznego Kemalu koniec końców wszystkie partie zgodnie zachęciły do wzięciu udziału w referendum i głosowania na „Tak”. To znak, że idea niepodległości wzięła górę nad politycznymi animozjami.

Innym aspektem będącym w tle głównych wydarzeń jest to, że młoda republika trapiona przez korupcję będącej pokłosiem klanowo – rodzinnych struktur i relacji nie wzbudza zaufania obywateli co implikuje jeszcze więcej pytań co do słuszności i czasu organizacji samego referendum. Wydaje się być to dalszym odzwierciedleniem rosnącej odpowiedzialności i samoświadomości kurdyjskich obywateli wychodzących coraz częściej z założenia, że przed ogłoszeniem niepodległości Kurdystan wpierw powinien rozwiązać trapiące go wewnętrzne problemy.

Kolejnym ryzykiem i obawą jest reakcja państw ościennych. O ile Syria pogrążona w wojnie domowej jest niezdolna do jakichkolwiek działań, tym bardziej, że na jej terytorium to przecież kurdyjska Rożawa jest obecnie najsilniejszą z pozarządowych sił, posiadającą poparcie USA o tyle Iran i Turcja są silnymi graczami, którzy pokazali wielokrotnie, że nie pozwolą sobie na kurdyjski separatyzm i zrobią wszystko co jest w ich mocy aby ostudzić niepodległościowe zapędy Kurdów zamieszkujących „ich” terytorium. Rząd Erdogana przed niecałymi dwoma latami (2015-2016) nie zważając na opinie międzynarodową skutecznie stłumił kurdyjska rebelię w miastach na południowym – wschodzie Turcji co tylko uwypukla determinację Turcji i Iranu do zachowania niepodważalnej jedności terytorialnej i centralnego charakteru swoich państw. Swoją drogą wewnętrzny podział polityczny w Irackim Kurdystanie także odbija się w relacjach ekonomicznych. północny Erbil handluje głównie z Turcją, kiedy południowa Sulejmaniją z Iranem. Do tej pory Iran na życzenie Bagdadu zdecydował się zawiesić loty do Irackiego Kurdystanu, a Turcja zdjęła z satelity TurkSat stację Rudaw – najważniejszy kurdyjski kanał informacyjny nadający z Erbilu. Jednak to są działania bardziej symboliczne niż mające silnie uderzyć w Erbil. Ewentualne całkowite zamknięcie granicy przez Iran i/lub Turcję będzie niosło potężne ekonomiczne konsekwencję (także na tle wewnętrznych relacji jeśli tylko jedna z granic zostanie zamknięta – wtedy to jeden z regionów wyraźnie mocniej ucierpi), które mogą w skrajnym wypadku nawet zawrócić proces odłączenia i ponownie zmusić Kurdów do negocjacji z Bagdadem. Tylko wtedy to już nie oni będą rozdawać karty…

Ryzyko powtórki kurdyjskiej wojny domowej (między PDK z Erbilu i PUK z Sulejmaninji) z lat 1994-1997 czyli okresu jeszcze świeżej autonomii jest raczej niewielkie. Mimo, że Peszmerga czyli kurdyjskie wojsko odnajduje swoje odbicie także w polityce (nie jest to jednolita formacja, a oddzielnie istnieje Peszmerga PUK i Peszmerga PDK, część wspólna to mniejszość obu tych grup) to wszystko wskazuje, że mimo swojej niedojrzałości kurdyjski parlamentaryzm powinien sobie lepiej poradzić z trudnościami niż przed 20 laty.

Kurdowie w rozmowach na ulicy podkreślają, że niepodległość nie jest w żadnym wypadku działaniem agresywnym, a prawem do samostanowienia i ucieleśnieniem upragnionej wolności, o którą od wielu lat tak bardzo walczą. Jednak sytuacja nie jest wcale taka oczywista na tzw. Terenach spornych gdzie Kurdowie są albo większością albo odczuwalną mniejszość (Równina Niniwy na zachód od Mosulu i Kirkuk) i jednocześnie nie są to tereny w granicach Autonomicznego Regionu Kurdystanu, a które znalazły się w wyniku walk z Państwem Islamskim pod kontrolą Kurdów.

Zamieszkująca je w znacznym stopniu mniejszość arabska i turkmeńska (głównie szyici) sprzeciwiają się referendum i oczywiście też samej idei niepodległości. O ile samo referendum odbyło się bez większych incydentów o tyle pod Kirkukiem szyickie milicje starły się z kurdyjską Peszmergą. Podobne wydarzenia miały miejsce w podzielonym między turkmeńskich szyitów i kurdyjskich sunnitów Tuz Chormatu. Miało to wymiar wyłącznie lokalny i prawdopodobnie odbyło się poza kontrolą władz w Bagdadzie aczkolwiek należy pamiętać, że są to kolejne symptomy nadchodzącej konfrontacji – miejmy nadzieję pozostającej wyłącznie w sferze politycznej.

Frekwencja według lokalnych władz wyniosła ok. 78 procent, najwięcej w najdalej wysuniętym na południe skrawku Kurdystanu – Chanakinie, 96 procent. Należy być jednak ostrożnym co do szacunków gdyż organizacja referendum odbiegała dalece od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Krzyki, przepychanki i nierzadki chaos w większych komisjach spowodowały przedłużenie czasu głosowania o godzinę. Także w najbardziej zaognionym Kirkuku na ostatnie półtorej godziny została wprowadzona godzina policyjna co wskazuje, że kurdyjskie władze nie czują się aż tak pewnie jak zapewniają. Wstępne wyniki z szczątkowych komisji, zgodnie z przewidywaniami, wynoszą ponad 92% na „tak”.

Mimo wszystkich obiekcji, obaw i sprzeciwów Kurdowie czujący wiejący im w plecy wiatr przemian są zdeterminowani w realizacji swojego marzenia. Otrzymali poparcie Izraela i Arabii Saudyjskiej szukających każdej okazji do osłabienia wpływów Iranu, który to aktywnie wspiera irackich Szyitów i rząd premiera Iraku – Al Abadiego. Historia pokaże czy podobnie jak narody byłej Jugosławii 25 lat temu Kurdowie nie przeliczą się w swoich kalkulacjach i czy może bezpieczniej nie byłoby poczekać i porozmawiać niż postawić autorytarnie na swoim, nawet uwzględniając lata krzywd jakich doznawali Kurdowie ze strony bagdadzkich władz…